Podczas naszych podróży lubimy spędzać czas aktywnie. Dlatego też, wybierając się do Kolumbii pod koniec 2019 roku, jednym z naszych obowiązkowych punktów programu był trekking do zaginionego kolumbijskiego miasta – Ciudad Perdida. Znajduje się ono na północy kraju, w departamencie Magdalena ze stolicą w Santa Marta. Otaczają je góry Sierra Nevada oraz kolumbijska dżungla. Natomiast sama miejscowość Santa Marta okazała się dla nas bardzo dobrą bazą wypadową.
Santa Marta – najstarsze miasto Kolumbii
Santa Marta oraz jej okolice są bardzo popularne jeśli chodzi o taki typowy wypoczynek na plaży. Można tu spotkać wielu turystów – bardzo często Kolumbijczyków, którzy wybierają te rejony na swój urlop. My również skusiliśmy się na 3 dni leniuchowania w hotelu, co raczej nieczęsto nam się zdarza 😉
Warto jednak pamiętać, że miejscowość słynie nie tylko ze swoich turystycznych walorów, ale jest również ważna historycznie, jako najstarsze kolumbijskie miasto! Widać w niej także dużo nawiązań do zamieszkujących jej okolice grup rdzennych. Dodatkowo, kojarzona jest też z kilkoma, bardzo ważnymi postaciami. Pierwszą z nich jest Simon Bolivar – bardzo ważny bohater dla wielu krajów Ameryki Łacińskiej. W skrócie można powiedzieć, że był on jednym z ważniejszych przywódców, który doprowadził do wyzwolenia krajów takich jak Peru, Wenezuela, Ekwador, czy właśnie Kolumbia z rąk Hiszpanów. Urodził się co prawda na terenie dzisiejszej Wenezueli (Caracas), ale zmarł właśnie w Santa Marta.
Drugą osobą, która przychodzi nam na myśl mówiąc o Santa Marta jest urodzony w jej okolicach Gabriel Garcia Marquez. Chyba najważniejszy kolumbijski pisarz, laureat nagrody nobla i jeden z wybitniejszych twórców gatunku literackiego nazywanego realizmem magicznym. Jego najbardziej znanym dziełem jest „100 lat samotności”, które postanowiliśmy zabrać ze sobą do Kolumbii i czytać w wolnych chwilach. Dzięki temu poczuliśmy, czym ten realizm magiczny jest – w książce przewija się dużo elementów magicznych, nadnaturalnych. Co ciekawe, przez bohaterów są traktowane właściwie jako coś normalnego. Cała akcja rozgrywa się w wymyślonym przez autora mieście – Macondo, które ma się wrażenie, że samo w sobie staje się bohaterem jego książki. A nawiązań do Macondo w Kolumbii jest baaardzo dużo – przede wszystkim spotykaliśmy wiele kawiarni o tej nazwie. Z resztą – nie tylko w Kolumbii. W naszym Wrocławiu możecie zajść do miejsca o nazwie Macondo, będącego sklepem i kawiarnią w jednym. A w Warszawie możecie wybrać się na lunch i spróbować kolumbijskiej kuchni w wieżycy mostu Poniatowskiego w Macondo Bar Latino.
Baza wypadowa do parków narodowych w Kolumbii
Santa Marta w Kolumbii była dla nas punktem wypadowym do dwóch pobliskich parków narodowych – parku Tayrona oraz gór Sierra Nevada de Santa Marta. Pierwszy z nich jest uznawany za jeden z najpiękniejszych naturalnych parków w Kolumbii zwłaszcza, jeśli chodzi o piękne, karaibskie plaże. Zwróćcie uwagę, że można do niego wejść w dwóch miejscach. My skorzystaliśmy z wejścia El Zaino, ponieważ jest z niego bliżej do plaży Cabo San Juan, która była naszym celem podczas tego trekkingu (do samego wejścia można dojechać lokalnym autobusem).
Dawniej, w ramach trekkingu po parku, można się było wybrać do wioski zamieszkanej przez ludność rdzenną. Niestety, turyści nie potrafili uszanować jej prywatności i ostatecznie nie jest już możliwe wybrać się w tę część parku. Jednak głównym powodem żeby tu przyjechać, jest przede wszystkim doświadczenie niesamowitej fauny i flory – Kolumbia jest na drugim miejscu na świecie pod kątem bioróżnorodności, zaraz po dużo większej Brazylii.
Przechodziliśmy tutaj przez dżunglę, mijaliśmy gęste zarośla i podziwialiśmy bardzo bujną, tropikalną roślinność. Ze zwierząt udało nam się przede wszystkim zobaczyć te mniejsze – jaszczurki oraz.. autostrady mrówek 😅 Podobno w parku żyją również małpy, leniwce czy żółwie – jednak przed nami dobrze się chowały. Po kilkugodzinnym trekkingu przez las, można ochłonąć na jednej z wręcz pocztówkowych plaż. A ochłoda zdecydowanie się przydaje, bo nie dość że jest gorąco, to wilgotność w tych rejonach Karaibów również jest wysoka, co dodatkowo utrudnia znoszenie wysokiej temperatury.
Dla nas wycieczka do parku Tayrona była jednodniowym wypadem, chociaż można zarezerwować tutaj noclegi, zostać dłużej i spędzić czas wolny. Jest też możliwość spania.. w hamakach! Co wydaje się bardzo kuszącą opcją 😁 My jednak nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, ponieważ chwilę później wybieraliśmy się na dłuższą wyprawę – czterodniowy trekking do kolumbijskiego zaginionego miasta Ciudad Perdida – w górach Sierra Nevada de Santa Marta.
Jak odwiedzić Ciudad Perdida?
Zaginione miasto można zobaczyć jedynie z licencjonowanym przewodnikiem, ponieważ przechodzi się tutaj przez chronione rejony, w których żyje ludność rdzenna. Biur turystycznych, które organizują do niego wyprawy, jest kilka – możecie je znaleźć zarówno w internecie, jak i możecie zajść do jednego z nich spacerując po centrum Santa Marty. My trekking zarezerwowaliśmy jeszcze przed wyjazdem z Polski w Expotur, bo zależało nam na konkretnych datach. Jednak jeśli ktoś jest bardziej elastyczny, jeśli chodzi o czas wolny, to może równie dobrze zająć się tym już na miejscu będąc w Kolumbii. Jeśli nie mówicie po hiszpańsku, to warto dopytać o angielskojęzyczną opcję. My mieliśmy dwóch przewodników – w tym jeden robił właśnie za tłumacza.
Żeby odwiedzić Ciudad Perdida oraz zobaczyć kolumbijską dżunglę, macie kilka opcji. Możecie wybrać trekkingi, które trwają od 4 do 6 dni. Trasa jest zazwyczaj taka sama, bez znaczenia jaką długość wybierzemy – do przejścia mamy łącznie niecałe 50km. Więc wszystko zależy bardziej od naszej kondycji i czasu, który mamy. Jednak naszym zdaniem, jeśli jesteście w dobrej kondycji fizycznej i jesteście na co dzień w miarę aktywni, to 4 dni powinny Wam zdecydowanie starczyć. Jeśli jednak macie wątpliwości co do Waszej kondycji i tego, jak będziecie znosić upały w dużej wilgotności, to lepiej wybrać opcję o dzień lub dwa dłuższą.
Wybierając się na wyprawę do Ciudad Perdida, idzie się w kilku-kilkunastoosobowej grupie. W naszej było 6 osób z Francji i 5 osób z Kolumbii (w tym jedna para, Carlos i Juliana, z którymi mocno się zaprzyjaźniliśmy i utrzymujemy kontakt do dzisiaj). Trekking nie jest jedynie atrakcją dla obcokrajowców – wybierają się na niego nierzadko również Kolumbijczycy, którzy chcą doświadczyć dżungli i przede wszystkim, dowiedzieć się czegoś więcej o historii tego regionu.
Trekking do zaginionego miasta
Pierwszy dzień naszej wyprawy rozpoczął się po szybkim śniadaniu zbiórką w biurze podróży w centrum Santa Marta. Możecie tu spokojnie zostawić swój duży bagaż, co zdecydowanie polecamy – im mniej rzeczy ze sobą w Sierra Nevada, tym lepiej!
I tak wyposażeni w lekkie plecaki, gotowi na czekające nas przygody, wskoczyliśmy do terenowego Jeep’a. I na przygody nie musieliśmy czekać długo, bo ledwo wyjechaliśmy z miasta, a nasz jeep zatrzymał się na środku drogi i nie chciał ruszyć. Jak to w Ameryce Południowej – nie mogło obyć się bez niespodzianek 😅 Na szczęście, pomimo tego, wszystkim dopisywały dobre humory. Po jakiejś godzinie czekania przyjechał, po nas kolejny samochód, którym już bez problemów dojechaliśmy do małej miejscowości El Mamey, gdzie czekał na nas lunch i z której rozpoczęliśmy nasz trekking.
W trakcie trekkingu co dzień śpi się w obozach, w których również czekają na nas posiłki – każda grupa ma swojego kucharza, który przygotowuje jedzenie z produktów transportowanych przez muły. W obozach śpi się najczęściej na łóżkach piętrowych, ewentualnie hamakach. Wszystko okryte moskitierami – w końcu jesteśmy w dżungli, więc zarówno komary, jak i inne insekty dają się mocno we znaki. A i nieco większych stworzeń trzeba się wystrzegać, np. pająków czy… skorpionów! Przewodnik ostrzegał nas, żeby za każdym razem, gdy wkładamy nogę do buta, wytrzepać go w celu sprawdzenia, czy jakiś skorpion nie zrobił tam sobie legowiska 😮
Trudność trasy
Trasa jest średnio wymagająca technicznie. Zdarzają się mniejsze lub większe przewyższenia – zaczynamy trasę na około 350 m.n.p.m., a nasz cel jest na 1200 m.n.p.m.. Przy czym kilka razy trzeba zejść, żeby później ponownie wspiąć na wcześniejszą wysokość 😅 Musieliśmy się w kilku miejscach „przeprawić” przez rzekę – co było raczej ciekawą atrakcją, niż jakąś dużą trudnością. Przechodziliśmy też przy wodospadach oraz mijaliśmy gęste zarośla. Ze wszystkich trudności jednak zdecydowanie najbardziej męczący jest klimat.
Wilgotność i wysoka temperatura dają się we znaki, więc koniecznie pamiętajcie o odpowiednim nawodnieniu i ochronie od słońca. Na szczęście w ciągu dnia, zawsze jest dłuższa przerwa na lunch, w trakcie której jest też czas na odpoczynek oraz możliwość uzupełnienia zapasów wody czy innych napojów. Po drodze czekają również sprzedawcy, u których także możecie się zaopatrzyć w coś do picia czy jedzenia – jeśli zapewnione przez biuro turystyczne wyżywienie jest dla Was niewystarczające – dla nas było go aż za dużo! W jednym z kempingów, mogliśmy się też wykąpać i ochłodzić w naturalnych basenach.
Trekking rozpoczynaliśmy zawsze wcześnie rano (pobudka około 05.00), po szybkim śniadaniu. Wyruszaliśmy zaraz po wschodzie słońca, żeby całość trasy zaplanowanej na dany dzień przejść, gdy jest jeszcze jasno. Do kolejnych obozów na nocleg dochodziliśmy najczęściej wieczorem, jakąś godzinkę przed zachodem – tak, żeby na spokojnie po wymyciu się zjeść kolację i położyć się spać. Pamiętajcie, że słońce w Kolumbii zachodzi dość wcześnie – przez cały rok między 18.00 a 19.00, bo jesteśmy stosunkowo blisko równika.
Wejście do Ciudad Perdida
Do zaginionego miasta udało się dotrzeć trzeciego dnia rano – nocleg wcześniej spędza się w obozie właściwie pod samymi ruinami. Po wczesnej pobudce i standardowo – dość obfitym śniadaniu 😉- wyruszyliśmy w dalszą drogę, kończącą się kamiennymi schodami i całkiem stromym podejściem. Schodów jest ponad tysiąc! Dość wymagający początek dnia 😅
Samo zaginione miasto to ruiny miasta założonego prawdopodobnie w IX wieku naszej ery. Zobaczyliśmy tam przede wszystkim kilkaset kamiennych okręgów, położonych na różnych wysokościach – stanowiły one m.in. fundamenty domów, w których mieszkali całe życie jego mieszkańcy. Domów, które były prawdopodobnie budowane z drewna i roślin – w związku z tym, nic z nich nie zostało do dzisiejszych czasów. Jeden dom został zrekonstruowany i przypomina chaty, w których żyją do dzisiaj potomkowie rdzennych mieszkańców.
W samym Ciudad Perdida spędziliśmy około 2-3 godzin, w trakcie których nasz przewodnik, Breiner, opowiadał nam wiele o historii tego miejsca oraz o rdzennych ludach je zamieszkujących. Ciudad Perdida zostało odkryte dopiero w latach 70-tych XX wieku – przez szabrowników, którzy wykradli znajdujące się tam złoto. Ostatecznie miejsce trafiło pod ochronę kolumbijskiego instytutu antropologicznego, a teren został udostępniony do zwiedzania na początku lat 80-tych.
Cywilizacje rdzenne
Ciudad Perdida zamieszkiwane było przez ludy wywodzące się z cywilizacji Tairona zamieszkującej rejony Sierra Nevada de Santa Marta. W mieście i jego okolicach żyło do XVI wieku prawdopodobnie 2000-8000. Ludy Tairona długo stawiały opór hiszpańskim konwkistadorom, ukrywając się w dżungli. Jednak ich ludność była zabijana albo brana do niewoli i wykorzystywana do pracy. Ostatecznie duża część ludzi uciekła z zamieszkiwanych przez nią od setek lat terytoriów.
Jednym z istniejących do dzisiaj plemion, będących potomkami Tairona, jest cywilizacja Kogi. Zamieszkują oni cały czas góry Sierra Nevada, a ich członków spotykaliśmy w trakcie naszego trekkingu. Przechodziliśmy też obok ich wiosek, ale nie mogliśmy wchodzić na ich teren, co jest jak najbardziej zrozumiałe.
Niesamowitym doświadczeniem były mijane przez nas dzieci. My – w strojach sportowych i butach trekkingowych, pot leje się z nas na potęgę w tym słońcu, a one najczęściej boso, niewyglądające w ogóle na zmęczone. Dodatkowo, niosące w przewieszonym przez ramię worku koguta… Pewnie uciekł im z zagrody i poszły go złapać 😅 Bardzo nam się podobała taka autentyczność tego miejsca. Zdarzyło nam się już być „w rdzennej wiosce” w Meksyku, przygotowanej na pokaz tylko i wyłącznie pod turystów. Z autentycznością nie miało to nic wspólnego… Tylko nie myślcie, że sami sobie takie atrakcje świadomie wybieramy – byliśmy do niej niejako „zmuszeni”, o czym może kiedyś opowiemy 😉
Dzieci z ludności Kogi spotykaliśmy również rano, bądź wieczorem w obozach, zapatrzone w telewizję, z której raczej niewiele rozumiały. Czuliśmy, jak te dwa nasze światy się przenikają… Kogi żyją w dużej mierze na własnych prawach, prawo kolumbijskie ich nie obowiązuje. W ten sposób mogą cały czas zachowywać swoje tradycje, symbole, język. Bardzo ważnym jest, żeby uszanować odrębność tego ludu i m.in. nie robić im zdjęć, zwłaszcza bez ich zgody! Pamiętajmy, że my tu jesteśmy jedynie gośćmi, a ludność Kogi zamieszkuje te rejony od setek lat!
Powrót
Powrót z Ciudad Perdida zajmuje 1,5 dnia – wróciliśmy do wsi El Mamey, gdzie ponownie wsiedliśmy do samochodów terenowych. Z wyprawy wróciliśmy bardzo zadowoleni – mieliśmy poczucie, że zobaczyliśmy niezwykłe miejsce, a przede wszystkim – mogliśmy doświadczyć trekkingu w kolumbijskiej dżungli!
Nie da się jednak ukryć, że zmęczenie dawało się nam we znaki i przede wszystkim… nie czuliśmy się zbyt świeżo po 4 dniach spędzonych w dżungli 🤣Z radością czekaliśmy na moment wejścia do naszego hotelu, w którym mieliśmy zarezerwowane kolejne noclegi – odpoczynek i trochę luksusu to było coś, co zdecydowanie nam się przydało przed dalszym intensywnym zwiedzaniem.
Co zabrać ze sobą do zaginionego miasta
Wybierając się na trekking do Ciudad Perdida pamiętajcie, że najlepiej zabrać tylko tyle, ile potrzeba. Swój bagaż będziecie nosić ze sobą przez cały czas. Dlatego dobrze jest przemyśleć, co i w jakiej ilości wziąć ze sobą. Z pewnością przyda się Wam:
- Mniejszy plecak – pojemność około 30 litrów powinna być wystarczająca.
- Kurtka przeciwdeszczowa – wybieramy się do lasu tropikalnego i w zależności od pory roku, należy się spodziewać mniejszych lub większych ulew.
- Pokrowiec przeciwdeszczowy na plecak, w ostateczności duży worek foliowy lub na śmieci też się sprawdzą.
- Środek przeciwko komarom.
- Filtr przeciwsłoneczny.
- Klapki lub buty do wody (zarówno, żeby móc się wymyć pod prysznicem, jak i przydają się również przy przejściach przez rzekę).
- Minimum kosmetyków, które są Wam potrzebne.
- Ubrania techniczne – najlepiej szybko schnące. My zrobiliśmy ten błąd, że wzięliśmy koszulki z wełny merynosa – niestety dość szybko robiły się wilgotne, a bardzo wolno schły..
- Spodnie i buty trekkingowe. My mieliśmy długie spodnie z odpinanymi nogawkami – bardzo się to sprawdzało, bo można je było szybko odpiąć, gdy robiło się za gorąco, oraz szybko założyć, gdy mieliśmy przechodzić przez jakieś większe zarośla (aczkolwiek nie było to częste).
- Ręcznik z mikrofibry – szybkoschnący.
- Ewentualnie można ze sobą wziąć swój śpiwór. My śpiworów jako takich nie braliśmy – są dostępne na miejscu w obozach, ale czytając, że niestety zdarzają się w nich pluskwy wzięliśmy ze sobą takie prześcieradła, w które się zawijaliśmy zanim weszliśmy do śpiwora.
- Minimum 1,5 litra wody na pierwszy dzień wędrówki.
- Gotówkę – w obozach i po drodze mija się sklepiki, w których można się zaopatrzyć w jakieś jedzenie czy picie.
- Czołówka – w nocy w obozie jest bardzo ciemno, wszystkie światła są wyłączane.
Ciudad Perdida – czy warto było się tak namęczyć? 😅
Odpowiem krótko i na temat: zdecydowanie🤩I to nawet nie kwestia zobaczenia Ciudad Perdida – sam trekking był dla nas niesamowitą przygodą. Do dzisiaj jest to jedno z naszych ulubionych wspomnień z podróży, do którego nieraz wracamy z utęsknieniem. Było to też dla nas takie sprawdzenie samych siebie – obcowanie z przyrodą, spanie w gęstej dżungli, wystrzeganie się pająków i innych żyjątek.. Jednak przede wszystkim, był to bardzo miło spędzony czas z ludźmi, na wspólnym marszu i pogaduchach – podczas których usłyszeliśmy wiele kolumbijskich ciekawostek. Mogliśmy poznać i porozmawiać więcej z Kolumbijczykami oraz zdobyć nowych przyjaciół 😃