N

Nasze 3 tygodnie w Kolumbii na własną rękę – cz. 1

Palmy woskowe

„Jedynym ryzykiem jest to, że zechcesz tu zostać” – hasło reklamowe Kolumbii, o którego prawdziwości mogliśmy się przekonać podczas naszej wyprawy do tego wyjątkowego kraju w 2019 roku. Planując tę podróż spotykaliśmy się z dwiema reakcjami: “Aaaa, Kolumbia – to wiecie, przywieźcie mi coś!” albo “Oszaleliście?! Nie wrócicie stamtąd żywi!”. Ponieważ ani ryzyko, ani narkotyki nie są tym, czego szukamy w naszych podróżach, początkowo mieliśmy wątpliwości, czy to na pewno właściwy kierunek. Jednak, gdy tylko pomyśleliśmy o Ameryce Południowej, żaden inny kraj nas tak nie przyciągał. Dlatego, na przekór stereotypom, spędziliśmy w Kolumbii niesamowite 3-tygodnie. I zdecydowanie nie żałujemy tej decyzji!

Kolumbia – Ameryka Łacińska w pigułce

Kolumbia to kraj poturbowany, zmagający się ze złą sławą, ale jednocześnie kraj wielkiej przemiany i otwierający się na świat. To kraj wyjątkowych ludzi, pięknej przyrody i niezwykłej różnorodności. Od ośnieżonych 5-cio tysięczników, po karaibskie tropiki. Od dziewiczej puszczy, po wielkomiejską dżunglę. Od kultury Indian, po sztukę nowoczesną.

Mówi się, że jeśli chcesz poznać Karaiby, wybierz się na Kubę lub Dominikanę. Jeżeli chcesz poznać Ocean Spokojny, wybierz się do Chile. By poznać Andy – odwiedź Ekwador. Puszcza amazońska – wybierz się do Brazylii. Interesują Cię kultury prekolumbijskie – zobacz Meksyk lub Peru. Ale jeśli chcesz doświadczyć tego wszystkiego na raz – wybierz się do Kolumbii! Potwierdzamy – Kolumbia ma bardzo dużo do zaoferowania!

Kolumbia na własną rękę nasza trasa

Naszym planowanym terminem podróży był listopad – chcieliśmy uciec od polskiej jesiennej szarości. I udało się nam. To były trzy intensywne tygodnie, nie ma co ukrywać. W tym czasie byliśmy zarówno w naprawdę dużych miastach, takich jak Bogota, Medellin czy Cali, jak i znacznie mniejszych (i zdecydowanie bardziej urokliwych), jak chociażby kolorowe Jardin czy Guatape.

Mapa podróży po Kolumbii

Zawitaliśmy w rejony upraw kawy oraz plantacji bananów. Widzieliśmy kolumbijskie Andy i rejony karaibskiego wybrzeża. Zasmakowaliśmy też kolumbijskiej dżungli podczas 4-dniowego trekkingu do Zaginionego Miasta. Trafiliśmy na święta i fiesty, ale też strajki i protesty. Poznawaliśmy trudną kolumbijską historię, ale i niezwykłych i niesamowicie przyjaznych ludzi. Dowiedzieliśmy się również o wielu ciekawostkach związanych z Kolumbią – zachęcamy do przeczytania ciekawostek z kraju kawy, tańca i grafitti: części pierwszej i drugiej.

Podróż do Kolumbii – praktyczne informacje

Na poczatku jednak chcielibyśmy podać Wam przydatne informacje związane z Kolumbią, które mamy nadzieję pomogą Wam nieco podczas planowania podróży.

Waluta i język

Językiem urzędowym w Kolumbii, jak pewnie wiecie, jest język hiszpański. I zdecydowanie warto znać chociażby jego podstawy, żeby móc się porozumieć w codziennych sytuacjach. Niestety język angielski nie jest wystarczający, chyba że będziecie podróżować faktycznie po bardzo turystycznych rejonach. Natomiast w taksówkach czy na lokalnych straganach, kupując soki i owoce, porozumiecie się jedynie w języku hiszpańskim.

Walutą natomiast jest peso kolumbijskie. Przelicznik dla Polaków jest bardzo przyjazny:

1000 peso = 1 PLN 😁

A skoro już o pieniądzach mowa… Będąc w Kolumbii w 2019 wybieraliśmy pieniądze w bankomatach BBVA – nie pobierały one prowizji (nie wiemy jak jest teraz 🤷). W niektórych miejscach była możliwość płatności kartą – my płaciliśmy kartą revolut.

Wjazd do Kolumbii, ubezpieczenie, szczepienia

Zasady wjazdu sa proste. Wystarczy paszport, gdyż obywatele RP nie potrzebują wiz, żeby dostać się do Kolumbii, a maksymalna długość pobytu to 90 dni (ostatnia aktualizacja: listopad 2023).

Przed wyjazdem warto rozważyć zrobienie podstawowych szczepień (o ile jeszcze ich nie macie). My mieliśmy następujące: pakiet błonica/tężec/krztusiec, WZW A i B, dur brzuszny. W związku z tym, że planowaliśmy wyprawę do amazońskiej dżungli, to wskazane było również zrobienie szczepienia przeciwko żółtej gorączce. Z tego samego względu zabraliśmy ze sobą również na wszelki wypadek leki antymalaryczne.

Pieczątka kolumbijska w paszporcie
Nasze „stempelki” w paszporcie

Zdecydowanie zachęcamy, że wykupić ubezpieczenie podróżne. Zastanówcie się, jakie rejony planujecie odwiedzić. Jeśli chcecie np. wchodzić na lodowce lub latać na paralotni (co jest popularne w rejonach Cali), to warto ubezpieczyć się od sportów wysokiego ryzyka.

Po przyjeździe warto zakupić kartę sim – dostęp do Internetu zdecydowanie się przydaje zwłaszcza, gdy będziecie na bieżąco chcieli planować kolejne etapy podróży.

Transport w Kolumbii

Kolumbia jest dużym krajem – jej powierzchnia jest ponad trzy razy większa od Polski! Jako jedyny kraj Ameryki Południowej ma dostęp zarówno do Oceanu Atlantyckiego, jak i Oceanu Spokojnego. Dodatkowo, część jej powierzchni pokrywają Andy, które rozdzielają Kolumbię na dwa wielkie pasma górskie i które skutecznie utrudniają transport na większe dystanse. Warto dobrze przemyśleć, jak się poruszać, bo przemieszczanie się może zajmować naprawdę dużo czasu.

Dlatego zdecydowanie najwygodniejszym (i wcale nie aż tak drogim!) środkiem transportu są tu samoloty ✈️. Połączenia lotnicze są częste, a o pasażerów rywalizuje kilka linii lotniczych. Dlatego jeżeli planujecie dłuższe trasy, warto rozważyć samolot – my akurat skorzystaliśmy z tej opcji chcąc dostać się nad kolumbijskie wybrzeże Karaibów (my zdecydowaliśmy się na kolumbijskie linie lotnicze Avianca). Ta sama trasa mogłaby nam zająć nawet dwa dni w autobusie!

Z autobusów 🚌 natomiast korzystaliśmy na nieco krótszych dystansach. Warto zaznaczyć, że nie ma tu wielkich przewoźników, którzy zdominowaliby rynek autobusowy. Kolumbijskie dworce to dziesiątki mniejszych firm transportowych zgromadzonych pod jednym dachem. I nieustanny gwar sprzedawców wymieniających melodyjnie nazwy kolejnych miast i miasteczek Kolumbii, do których oferują przejazd.

To może już tyle, jesli chodzi o informacje praktyczne 😅 Pamiętajcie, że jeśli potrzebujecie więcej informacji i macie jakieś dodatkowe pytania, zawsze możecie napisać do nas na IG – jeśli tylko będziemy potrafili, z chęcią coś podpowiemy!

A teraz, zapraszamy na wspólną podróż przez Kolumbię…

Medellin – od najniebezpieczniejszego po najbardziej innowacyjne miasto świata

Podróż po Kolumbii rozpoczęliśmy od Medellín, drugiego co do wielkości miasta na terenie Kolumbii. Miasta owianego złą sławą – szczególnie za sprawą popularnego kilka lat temu serialu „Narcos”. Produkcja Netflixa „wypromowała” Medellín jako miejsce, z którego pochodził chyba najbardziej znany baron narkotykowy świata – Pablo Escobar. Dlatego zanim przybyliśmy do Medellin, straszono nas tym, co zastaniemy na miejscu. Gdy wylądowaliśmy na lotnisku strach faktycznie zajrzał nam w oczy…

Jednak nie miało to nic wspólnego z naszym bezpieczeństwem. Zupełnie nie skojarzyliśmy dat i zaraz po przyjeździe trafiliśmy w sam środek kolumbijskiego Halloween, które okazało się bardzo popularnym świętem w Kolumbii 🎃Poprzebierani byli nie tylko ludzie na ulicach, ale i chociażby spora część obsługi lotniska w Medellín. Strach w Kolumbii miał więc nie tylko wielkie oczy, ale i szeroki uśmiech na ustach 😉 Zdecydowanie nie było nam łatwo wypocząć po podróży. Hostel, w którym spaliśmy i właściwie cała dzielnica Medellin – El Poblado, bawiła się w najlepsze. Tym samym na podbój miasta wyruszliśmy następnego dnia z lekkim z opóźnieniem.

Trudna historia Medellin

Współczesne Medellín jest miejscem bez porównania bezpieczniejszym, niż w czasach Escobara i wojen karteli narkotykowych ukazanych w serialu „Narcos”. Dla Kolumbijczyków Pablo Escobar to postać mocno kontrowersyjna – dla wielu ludzi zbrodniarz, dla niektórych zbawiciel. Zwłaszcza dla biednych, ponieważ Escobar sam wywodził się z biedniejszej części miasta i wybudował dla biednych chociażby cała dzielnicę mieszkalną (dbając tym samym o swój PR).

My również przed przyjazdem nie wiedzieliśmy więcej niż z serialu wynikało, jednak dużo więcej dowiedzieliśmy się w trakcie tzw. free walking tour-u po Medellin. Kolumbijka opowiadała nam o Escobarze po angielsku i nazywała go wręcz tym, którego imienia nie wolno wymawiać. A to z tego względu, że przeciętny Kolumbijczyk raczej nie mówi po angielsku, a rozumiejąc jedynie “Escobar Escobar” mógłby różnie zareagować. Tym samym, ona również unikała wypowiadania jego imienia.

Escobar to zdecydowanie czarny charakter, przez którego Kolumbia niestety często też tak jest postrzegana. Natomiast wg nas, stała się ona przede wszystkim ofiarą popytu na narkotyki przychodzącego głównie z USA i Europie. Dużego popytu, który generuje ogromną podaż.

Niestety trauma po latach „świetlności” Escobara nie daje o sobie zapomnieć mieszkańcom miasta. A to głównie za sprawą turystów, którzy przywiedzeni wspomnianym serialem Netflixa, ruszają na liczne wycieczki „śladami Pablo Escobara”. Nie polecamy tego typu turystyki! Zdecydowanie lepiej wybrać się na zwiedzanie Medellín chociażby śladami street artu, a w szczególności wszechobecnych murali.

Sztuka uliczna

Jak tylko rozpoczęlismy zwiedzanie Medelin, pierwszym co nam się rzuciło w oczy była sztuka uliczna. A tutejsze graffiti to nie jakieś pomazane ściany i wulgarne hasła (co niestety często widzimy w Polsce). To sztuka przez duże SZ. Często bardzo kreatywna i abstrakcyjna, ale równie często dająca także do myślenia – porusza ona ważne tematy społeczne i polityczne. Kolumbijczycy to niezwykle pokojowi ludzie, którzy swój bunt i sprzeciw znacznie częściej wyrażają na ulicy w postaci sztuki niż przemocy.

Oprócz graffiti, w centrum Medellin naszą uwagę przykuły rzeźby… na pierwszy rzut oka – deliktanie mówiąc, dość otyłe. Okazało się, że są to rzeźby słynnego kolumbijskiego artysty Fernanda Botero. Jak sam artysta tłumaczy, są to rzeźby z zaburzonymi proporcjami. I faktycznie! Jeśli przyjrzymy się im dokładniej, to zobaczymy, że chociażby koń ma nieproporcjonalnie krótkie nogi w stosunku do wielkości jego głowy 😁

Botero również maluje i znany jest między innymi z przerabiania obrazów europejskich malarzy (poszukajcie w Internecie jego wersji Mona Lisy – jest to bardzo ciekawa interpretacji oryginału 😀).

Najniebezpieczniejsze miasto świata – 30 lat później

Najniebezpieczniejsze miasto świata? Za takie jeszcze w latach ’80 i na początku ’90 uznawano kolumbijskie Medellín. Tamte czasy to już przeszłość, a miasto przeszło niesamowitą przemianę. Przez lata inwestowano w bezpieczeństwo i edukację społeczeństwa. Powstały chociażby liczne centra edukacyjne i biblioteki multimedialne – często budowane w biednych dzielnicach miasta. Władze Medellín lubią promować się hasłami związanymi z „transformacją” czy „innowacją” i faktycznie trzeba przyznać, że nie są to tylko puste słowa! Najlepszym dowodem tego jest zwycięstwo Medellín w plebiscycie „The Wall Street Journal” z 2013 r. na najbardziej innowacyjne miasto świata. Co pokazuje transformację miasta od najbardziej niebezpiecznego jeszcze w lata ’90 do najbardziej innowacyjnego współcześnie.

A naszym ulubionym przykładem innowacji w Medellín jest obecne w mieście metro – jedyne w całej Kolumbii! Metro nie byle jakie – bo składające się zarówno z klasycznego pociągu, jak i trzech linii nowoczesnej kolei linowej 🚠 Medellín otoczone jest licznymi wzgórzami, które zamieszkują najbiedniejsi mieszkańcy. Dzięki kolejce linowej zyskali oni szanse na komunikację z resztą miasta. Medellinczycy mają z resztą ogromny szacunek do swojego metra. Nie znajdziecie tu papierków czy przyklejonej gumy do żucia. Metro w Medellín to dla mieszkańców powód do dumy ☺️

A jeszcze podkreślając tę innowację miasta – będąc w Medellin natrafiliśmy na coś, z czym kojarzą się raczej inne części świata (chociażby europejskie stolice takie jak Amsterdam czy Kopenhaga). Mianowicie, w każdą niedzielę główne ulice dużych miast w Kolumbii są zamykane dla ruchu samochodowego i udostępniane ludziom do rekreacji! Można zatem pojeździć rowerem, na rolkach czy pobiegać środkiem drogi 😀

Niezwykle urokliwe i kolorowe Guatape

Z Medellín wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę do uroczego Guatapé. Jest ono popularnym miejscem wypadowym dla mieszkańców pobliskiego Medellin, którzy upodobali sobie tę miejscowość zwłaszcza weekendami, uciekając od zgiełku dużego miasta. Choć nazwa miejscowości pochodzi z języka Quechua, to nam kojarzyła się z hiszpańskim słowem „guapo” – czyli przystojny / piękny. Bo trzeba przyznać, że Guatapé to jedno z najpiękniejszych miasteczek jakie odwiedziliśmy w Kolumbii.
W czym tkwi jego wyjątkowość? W niezwykle kolorowych ulicach, przy których stoją kolonialne budynki, pokryte praktycznie w całości barwnymi płaskorzeźbami. Ale nie są to patetyczne i nudne rzeźby niczym z muzeum, o nie!

Domy w Guatapé to dzieła sztuki przedstawiające m.in. kolorową i niezwykle różnorodną florę i faunę Kolumbii. Widywaliśmy również liczne scenki rodzajowe czy elementy lokalnego folkloru – jak np. płaskorzeźbę tuk tuka, która wcale nie była taka płaska 😅 Jednak naszym ulubionym typem rzeźb były te, nawiązujące do roli jaką pełnił dany budynek. Np. kawiarnie ozdobione ziarnami kawy czy chociażby klub bilardowy udekorowany… klubem bilardowym 😆🎱.

Folklorystyczna religia Kolumbijczyków

Tak jak Guatape jest niesamowicie barwne, tak samo kolorowa wydała nam się religia Kolumbijczyków. Już tłumaczę dlaczego 😅 W okolicach Guatape widzieliśmy bardzo barwnie pomalowane tuk tuki. A przyglądając się im zobaczyliśmy, że niektóre z nich miały namalowane symbole religijne (np. podobiznę Chrystusa). Pokazywało to jak zupełnie inne w Kolumbii jest podejście do religii (również katolickiej) niż to, które znamy z Polski czy Europy.

Kolorowy tuktuk w Guatape
Kolorowy tuktuk w Guatape z podobizną Chrystusa z tyłu

Religia jest często przedstawiana folklorystycznie, a jej symbole znajdują się w miejscach, które dla nas były co najmniej zaskakujące, jak np. w barach. Nikogo nie dziwią tu witraże aniołów czy świętych w środkach komunikacji, zazwyczaj na tylnim oknie. Z jednym z takich witraży zrobiliśmy sobie nawet selfie – wysyłając je do rodziców, zapewniliśmy że jesteśmy w Kolumbii bezpieczni, bo w autobusie czuwa nad nami anioł stróż 🤣

Skała na suwak?!

Odwiedzając Guatape nie mogliśmy nie zobaczyć innej, lokalnej atrakcji znajdującej się nieopodal – skała La Piedra Del Peñol. Dawniej było to miejsce kultu Indian, dziś jednak łatwiej spotkać tam wizerunek Matki Boskiej niż nawiązania do wierzeń ludności rdzennej.

Warto odwiedzić to miejsce, gdyż widok ze szczytu skały zapiera dech. Wart on jest pokonania każdego z 700 stopni prowadzących na górę. Schody te umiejscowione zostały w taki sposób, że sama skała dzięki nim wygląda jakby była zamykana na zamek błyskawiczny 🤣

Odwiedziny w ogrodzie… czyli miejscowość Jardin

Jardín to po hiszpańsku ogród. To również nazwa uroczego miasteczka w kolumbijskich Andach. Nazwa ta doskonale oddaje charakter tego miejsca. Kolorowe niczym kwiaty w ogrodzie, a do tego w całości otoczone zielenią plantacji bananowców, które pokrywają okoliczne wzgórza. Choć wspomniane w poprzednim poście Guatapé bardzo przypadło nam do gustu, to właśnie Jardín jest naszym #1 jeśli chodzi o urocze miasteczka w Kolumbii.

Na odludziu, pośrodku gór i zieleni. Nie tak łatwo się tu dostać, a jak się później okazało, jeszcze trudniej jest się stąd wydostać (o czym opowiemy za moment 😉). Ze względu na swoje położenie jest to miejsce zdecydowanie spokojniejsze od Guatapé znajdującego się nieopodal wielkomiejskiego Medellín. Dużo tu domków z kolorowymi balkonikami i okiennicami, a życie płynie dość niespiesznie. W Jardín mieliśmy możliwość przyglądać się lokalnej społeczności, żyjącej spokojnie, popijającej kolumbijską kawkę w licznych kawiarniach (jest to ważny region również pod kątem upraw kawy!). A wieczorami byliśmy świadkami tego, jak spokojny za dnia ryneczek, zamieniał się w jeden wieli parkiet do tańca, m.in. kolumbijskiej kumbii – będącej tu narodowym rytmem i tańcem.


Po wzgórzach otaczających Jardin zrobiliśmy sobie kilkugodzinny trekking (3-4h) – przechodziliśmy przez okoliczne plantacje bananów, a po drodze trafiliśmy na dość nietypową atrakcję… Jest to w pewnym sensie kolejka linowa, ale zdecydowanie inna niż ta jaką pokazywaliśmy wam w Medellín 😅 Nam przypominała ona raczej… TOI TOI-ja na linach 🤣 Kolejka dowiozła nas do punktu La Garrucha, z którego kontynuowaliśmy trekking.

Podczas trekkingu trafiliśmy również na polskie ślady! Po drodze zatrzymaliśmy się w lokalnym sklepiko-barze (znajdujacym się po prostu w czyimś domu). Zamawiając sobie jakieś piwko, próbowaliśmy rozmawiać naszym łamanym hiszpańskim ze sprzedawcą i tak od słowa do słowa okazało się, że niedawno to miejsce odwiedziła cała wycieczka z Polski. Był to chór, który zaśpiewał im mini koncert, co widzieliśmy na filmikach. Bardzo miły akcent 🙂

Ale jak się stąd wydostać?!

Z racji swojego położenia w kolumbijskich Andach, dostanie się do Jardín zajęło trochę czasu. Jednak zdecydowanie większym wyzwaniem było wydostanie się stąd 😯 Do kolejnej miejscowości mieliśmy zaledwie 35km i planowaliśmy się dostać do niej taksówką. Zakładalismy, że będzie to szybka przejażdżka. Nikt z nas nie wiedział, jak bardzo się pomyliliśmy! Żaden taksówkarz nie chciał nas zabrać, wszyscy na nas dziwnie patrzyli jak pytaliśmy o tę trasę. Okazało się, że te 35km prowadzi po czymś, co bardziej przypomina szlak górski niż drogę! A podróż zajęła nam ponad 4h w pojeździe, który stanowił kolorową krzyżówkę autobusu z samochodem terenowym 😅

Wizyta w Salento i urodziny w Kolumbii… pod palmami?

No, tak jakoś wyszło 😅 A zdarzyło się to podczas naszego kolejnego kolumbijskiego przystanku – Salento. Jest to miasteczko równie urocze jak wspomniane wcześniej Jardín czy Guatapé, jednak nieco bardziej zatłoczone. A to z dwóch głównych powodów, dla których warto wybrać się w te rejony. Po pierwsze, Salento to stolica największego kawowego regionu Kolumbii – a że kraj ten słynie z kawy, to dla wszystkich jej miłośników jest to punkt obowiązkowy. Po drugie, niedaleko Salento znajduje się dolina Valle de Cocora – miejsce, w którym rosną najwyższe palmy świata (palmy woskowe), będące jednocześnie narodowym drzewem Kolumbii. Tym samym to miejsce przyciąga wielu turystów (jednak nie tak dużo jak widzieliśmy na Karaibach – tam zdecydowanie było najwięcej turystów w całej Kolumbii – ale o tym później).

Z Salento mamy bardzo miłe wspomnienia – tak się akurat złożyło, że Piotrek obchodził tu swoje okrągłe, 30-te urodziny. Świętowaliśmy je razem z poznanymi na miejscu Meksykankami – tańcząc salsę oraz wznosząc toast lokalnym trunkiem Aguardiente, będącym likierem na bazie anyżu. Gdy po powrocie z Kolumbii spróbowaliśmy go ponownie, zupełnie nam nie smakował – zdecydowanie nie jesteśmy fanami anyżu 😉 Ale na miejscu w Salento Aguardiente smakowało wybornie 😉

To, czego nie można nie spróbować w Kolumbii, to… kawa!

Kolumbia to raj na ziemi dla wszystkich miłośników kawy, z nami włącznie😍 A miasteczko Salento, to stolica największego kolumbijskiego regionu kawowego. W związku z tym, dla nas to był punkt obowiązkowy na trasie naszej kolumbijskiej wyprawy. Salento, oprócz tego, że samo w sobie jest bardzo ładną miejscowością, to otoczone jest zielonymi wzgórzami, które porastają plantacje kawy. Warto się wybrać na jedną z takich plantacji, nie tylko żeby zasmakować dobrej ☕️, ale również poznać proces jej uprawy i produkcji. Należy uważać tylko, żeby przyjsć na oprowadzanie w odpowiednim języku 😅 Na szczęście sporo miejsc oferuje takie oprowadzania również w języku angielskim (nasza znajomość hiszpańskiego nie byłaby wystarczająca, żeby coś z takiego oprowadzania zrozumieć).

Warto podkreślić, że Kolumbia to trzeci co do wielkości eksportu producent kawy na świecie. Wyprzedza ją tylko Brazylia i Wietnam! Produkcja kawy przynosi ponad 20% dochodów Kolumbii. Produkuje się tu wyłącznie Arabikę, a kolumbijskie ziarna kawy uchodzą za najlepsze jakościowo na świecie.

Jednak jak się dowiedzieliśmy właśnie w Salento – cały świat zachwyca się kolumbijskimi ziarnami kawy, ale niestety te najlepsze kolumbijskie ziarna idą praktycznie w całości na eksport. Na lokalnym rynku pozostają te nieco gorsze. Nie stanowi to jednak dużego problemu, gdyż jak słyszeliśmy, Kolumbijczycy na co dzień najchętniej piją kawę… rozpuszczalną 😅

Najwyższe palmy świata

Będąc w okolicach Salento koniecznie trzeba się wybrać do Doliny Valle de Cocora – czyli Doliny Palm Woskowych. Są to najwyższe palmy świata 🌴 Sięgają nawet 60 metrów wysokości! To chociażby 4 razy więcej niż wysokość warszawskiej palmy na rondzie de Gaulle’a 🤣 Są one również jednym z ciekawszych gatunków endemicznych w Kolumbii oraz ważnym symbolem tego kraju. Ich nazwa pochodzi od cienkiej warstwy wosku, który pokrywa pień palmy, a z którego jeszcze w XIX wieku wyrabiano świece. Znaleźć je można w dolinie Valle de Cocora.

Do doliny Valle de Cocora kursują z Salento wojskowe jeepy Willys – stanowiące podstawowy środek transportu w okolicy. Jeepy te dotarły w okolice Salento w latach ’40-50 z przyczyn militarnych. Później nie bardzo opłacało się je stamtąd zabierać, więc zostały zaadoptowane przez lokalnych plantatorów kawy jako nowoczesne, mechaniczne muły do transportu worków z kawą w trudnym górzystym terenie. Sama przejażdżka nimi jest już nie lada atrakcją, a jeśli ktoś się nie boi, to polecamy jazdę na stojąco z tyłu pojazdu – emocje gwarantowane 😉

Po dolinie wytyczono szlak pieszy – około 12 km pętli. Wędrówkę można rozpocząć tak, że mijamy palmy już zaraz na samym początku. Polecamy jednak wybrać odwrotny kierunek i zostawić sobie palmy na deser, jako nagrodę za ~3h trekking. Warto! Palmy zrobiły na nas duże wrażenie, ale już sama trasa trekkingu była warta wizyty w tej okolicy.

To jeszcze nie koniec!

To dopiero połowa! Zapraszamy do przeczytania drugiej części naszej kolumbijskiej opowieści. A opowiadamy w niej chociażby o bardziej tropikalnych regionach kraju – zawędrujemy nad Morze Karaibskie i zwiedzimy Park Tayrona, a także będziemy szukać przez 4 dni Zaginionego Miasta w dżungli. Opowiemy trochę o kuchni Kolumbii, nie zabraknie też świeżych owoców. Poruszamy też tematy dotyczące bezpieczeństwa. Zdradzimy również, gdzie znajduje się światowa stolica salsy oraz opowiemy dlaczego niedużo brakowało, a w ogóle byśmy z Kolumbii nie wrócili!

CategoriesKolumbia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *