W trakcie 3 tygodni spędzonych w Kolumbii mieliśmy możliwość zobaczyć niesamowitą różnorodność tego kraju. O Kolumbii mówi się, że jest Ameryką Południową w pigułce – i faktycznie! Mogliśmy zobaczyć zarówno karaibskie wybrzeże, jak i Andy. Przedzieraliśmy się przez dżunglę, podziwiając niesamowitą bioróżnorodność oraz dowiadując się jednocześnie o rdzennych kulturach zamieszkujących te rejony. Doświadczyliśmy kraibskich tropików, jak i wiecznej wiosny w Medellin. Zapraszamy na drugą część naszej podróży przez Kolumbię!
Kolumbia na własną rękę – ciąg dalszy
Jeśli jeszcze nie przeczytaliście poprzedniego blogposta, to zapraszamy do nadrobienia! Opisujemy w nim pierwszą część naszej podróży oraz podajemy przydatne informacje, które mogą Wam pomóc w planowaniu wyjazdu. Znajdziecie tam praktyczne informacje takie jak maksymalna długość pobytu na terenie Kolumbii, czy zasady wjazdu. Wspominamy o transporcie oraz wymieniamy linie lotnicze, z których korzystaliśmy. Dowiecie się z niej również w jakich sytuacjach będziecie się musieli porozumiewać w języku hiszpańskim (który jest językiem urzędowym Kolumbii). Znajdziecie tam również listę szczepień, które warto rozważyć przed wyjazdem.
A naszą opowieść skończyliśmy na Salento i położonej niedaleko dolinie z najwyższymi palmami świata – dolinie Valle de Cocora. Z niej udaliśmy się do światowej stolicy salsy…
Wizyta w światowej stolicy salsy
Światowa stolica salsy znajduje się… na Kubie? Otóż nie! Choć i my obstawilibyśmy kubańską Hawanę, to jak się okazało, mianem salsowej stolicy świata cieszy się Cali w Kolumbii. Nie wierzycie? Wpiszcie w Google! Po wizycie w Cali nie mieliśmy już wątpliwości. Liczne kluby salsowe w tym mieście są dosłownie nabite osobami tańczącymi ten taniec. Co więcej, to właśnie w Cali organizowany jest największy na świecie festiwal salsy – trwający 4 dni World Salsa Festival przyciąga rzesze tancerzy z całego świata. A ponieważ tańczymy salsę od lat, to wizyta w Cali była punktem obowiązkowym podczas naszej kolumbijskiej podróży.
Muzyka i taniec – to zdecydowanie obok sportu największa pasja Kolumbijczyków. Będąc w Kolumbii, prawie na każdym mniejszym czy większym placyku spotykaliśmy tańczących ludzi. Co więcej, Kolumbijczycy bardzo silnie wiążą muzykę z tańcem. Każdy z licznych gatunków kolumbijskiej muzyki (vallenato, cumbia, salsa) ma odpowiadający mu taniec. Dla Kolumbijczyków jest to tak oczywiste, że gdy opowiadaliśmy im jakiej muzyki słuchamy w Polsce, od razu pytali nas – a jak się do tego tańczy?
Oczywiście obowiązkowym punktem programu w Cali było dla nas wybranie się na imprezę salsową – co oczywiście zrobiliśmy! Sporo potańczyliśmy. Jednak okazało się, że salsa, którą znamy, nieco różni się od tej tanczonej w Kolumbii… Nie będę wchodzić w szczegóły, ale wspomnę tylko, że rodzajów tanecznych salsych jest wiele – my tańczymy salsę kubańską. Natomiast salsa kolumbijska jest, deliktanie mówiąc, szybsza niż ta pochodzącą z gorącej kubańskiej wyspy 😅
Polacy w Kolumbii, czyli historia z serii „jaki ten świat jest mały”
Jeszcze planując naszą wyprawę będąc w Polsce, dostaliśmy namiar od naszego kolegi do jego polskiego znajomego mieszkającego z rodziną w Cali. Pracował jako kierownik jednej z kolumbijskich fabryk kawy. Skontaktowaliśmy się z nim i zaprosił nas na nocleg do siebie. Tym samym bardzo dużo mogliśmy się też od niego dowiedzieć o Kolumbijczykach, warunkach pracy, czy pewnych różnicach kulturowych 😄 Oprócz tego przekonaliśmy się, jak mały potrafi być świat…
Ponieważ bardzo lubimy formę zwiedzania podczas tzw. free walking tourów (kiedy po mieście za dowolna opłatę oprowadzają nas jego mieszkańcy, najczęściej studenci, opowiadając nie tylko o historii, ale podpowiadając też ciekawe miejscówki oraz przekazując informacje praktyczne), chcieliśmy się wybrać na takie zwiedzanie po Cali. Niestety w ostatnim momencie okazało się, że free-walking tour został odwołany. W zamian, Cali pokazał nam kolega polskiej rodziny, u której się zatrzymaliśmy (również Polak mieszkający w „stolicy salsy”). Rzadko miał on możliwość spotkać się i porozmawiać z Polakami, więc bardzo chętnie nam pokazał miasto. I tak od słowa do słowa, rozmawiając o tym jak to się stało, że znalazł się w Kolumbii, okazało się, że pochodzi on z Opolszczyzny – tak samo jak my. Zagłębiając się dalej w rozmowę, dowiedzieliśmy się, że pochodzi dosłownie z miejscowości obok rodzinnego miasta Agi 😄 A gdyby tego było mało, to zna sporą część jej rodziny, bo chodził do szkoły i pracował u jej kuzyna. Świat jest mały!
Cali jest trzecim co do wielkości miastem w Kolumbii. Będąc w takich dużych miastach staraliśmy się pamiętać o znalezieniu bankomatów i wybraniu gotówki (my posługiwaliśmy się kartą revolut i wybieraliśmy pieniądze w bankomatach BBVA). Cali nie jest specjalnie turystyczną miejscowością, ot po prostu duże miasto. Ludzie przyjeżdżają tutaj głównie po to, żeby doświadczyć salsowej gorączki 😅 Jest jednak jedno miejsce, które warto zobaczyć – a jest to park kotów…
Bajka o kocie…
Był sobie pewien kot. Pokaźnych dość rozmiarów, wyglądem przypominający nieco… Salvadora Dalego? A przynajmniej nam się z nim kojarzył 😄 Wołali na niego „El Gato del Río” – czyli Rzeczny Kot, gdyż zamieszkał tuż brzegu rzeki Rio Cali – w „Parku Kotów”, gdzie i my go spotkaliśmy.
Kot jak kot, chadzał własnymi ścieżkami, ciesząc się z wolności i spokoju. Jednak nie za długo! Pewnego dnia, mieszkańcy Cali uznali, że nasz koci kawaler, na pewno musi być samotny. Sprawili mu zatem kilka partnerek. A potem kilka kolejnych, i kolejnych…
Dziś w „Parku Kotów” w Cali zobaczyć można zarówno naszego kociego bohatera, jak i jego 15(!) partnerek. Każda z kocic towarzyszących wspomnianemu „El Gato del Río” to osobne dzieło niosące inne przesłanie. I tak mamy chociażby rzeźby zatytułowane:
- „Ciudad Para Todos” – czyli „Miasto dla każdego” – ekstrawagancko ubrana kocica, stanowiąca wyraz tolerancji i poszanowania dla różnorodności. Nie tylko wyglądająca dość oryginalnie, ale również podpisana w różnych egzotycznych językach, jak chociażby… w języku polskim 🤣 (z czym w zupełności się zgadzamy – zawsze podziwiamy obcokrajowców, którzy podejmują wyzwanie nauczenia się naszego ojczystego jezyka).
- „No Hay Gato” – czyli „Nie ma kota” – kocica udekorowana przypisami z Biblii, wskazującymi miejsca w Piśmie, w których mowa jest o różnych zwierzętach. Podobno w Biblii jest ich cała masa, ale brakuje jednego… kota! Czy to przypadek, że koty często towarzyszą czarownicom?
- „Siete Vidas” – czyli „Siedem Żyć” – i chyba wszystko jasne 🤣
Święto Niepodległości
W Kolumbii świętują polską niepodległość? Gdy 11. listopada przylecieliśmy z Cali do Cartageny de Indias w mieście trwała wielka fiesta. Kolumbijczycy zapytani o okazję, odpowiadali jednogłośnie – Święto Niepodległości! Byliśmy lekko skołowani… Szybko jednak się okazało, że to dość ciekawy zbieg okoliczności. Dokładnie 11. listopada Cartagena świętuje swoją niepodległość, czyli wyzwolenie spod władania Hiszpanii. Jako pierwsze kolumbijskie, a drugie w Ameryce Południowej wolne miasto.
Zupełnie nie mieliśmy o tym pojecia! Gdy dotarliśmy do tego karaibskiego miasta, zaskoczył nas radosny tłum, który z uśmiechem przywitał dwójkę zbłąkanych wędrowców – oblewając nas litrami słodkiej piany 😅
Ale to jeszcze nie wszystko, ponieważ równocześnie w Cartagenie odbywały się wybory Miss Kolumbia. Niezwykle ważne i popularne wydarzenie w Kolumbii – widzieliśmy jak ludzie całymi rodzinami oglądali w swoich mieszkaniach i domach emocjonujące wybory. A my, nie pierwszy i nie ostatni raz podczas tej wyprawy, trafiliśmy w sam środek wydarzeń…
Cartagena de Indias – perła karaibskiego wybrzeża w Ameryce Południowej
Wiele miasteczek w Ameryca Łacińskiej opisywanych jest przez przewodniki jako „typowe kolonialne miasteczko z charakterystyczną architekturą i kolonialnymi balkonami”. Jednak, jeśli mielibyśmy wybrać takie jedno, najbardziej modelowe kolonialne miasto, to byłaby to właśnie kolumbijska Cartagena de Indias. Bardzo ładne stare miasto, w całości otoczone warownymi murami, doskonale zachowane. W każdym z domów wspomniane już charakterystyczne kolonialne balkony. Tutejsza architektura robi naprawdę duże wrażenie!
Jednak mimo, iż zazwyczaj lubimy klimat kolonialnych miejscowości, musimy przyznać, że Cartagena nas trochę zmęczyła. Obok wielu pozytywnych „NAJ” jakimi można opisać to miasto, jest to również NAJbardziej zatłoczone i pełne turystów miejsce, jakie mieliśmy okazję odwiedzić w Kolumbii. Wpływ na to mogły mieć wspomniane wybory Miss Kolumbia oraz obchody Święta Niepodległości. Jednak było to również w zasadzie jedyne miejsce, gdzie próbowano nam usilnie coś sprzedać. A co trzeba podkreślić – w żadnym innym miejscu w Kolumbii nie napotkaliśmy natrętnych sprzedawców. Tutaj też widzieliśmy zdecydowanie najwięcej turystów podczas całej naszej wyprawy do Kolumbii.
Choć wiemy, że wiele osób (również pośród Kolumbijczyków) poleca Cartagenę – to po prostu nie było to coś dla nas, dlatego szybko ruszyliśmy dalej. Niestety takie modelowe miasta, choć bezsprzecznie piękne, często nie zdają testu pt. „Instagram vs Rzeczywistość”. Dlatego dość szybko przenieśliśmy się do innego karaibskiego miasta – Santa Marta.
Ludność rdzenna na terenie Kolumbii
Gdzie spotkać rdzennych mieszkańców Kolumbii? Najliczniej zamieszkują oni północ kraju, a w szczególności parki narodowe w pobliżu miejscowości Santa Marta (Park Tayrona oraz Ciudad Perdida, o których za chwilę przeczytacie) – w tropikalnych regionach kraju na wybrzeżu Morza Karaibskiego. W samym mieście znaleźć można liczne odwołania do ich wierzeń i zwyczajów – uwiecznione chociażby w postaci graffiti i murali.
Plemiona rdzenne żyją w Kolumbii na własnych prawach. Obszary, które zamieszkują są w pewnym sensie eksterytorialne i do pewnego stopnia nie podlegają pod kolumbijskie prawodawstwo. Niestety, w przeszłości turyści nie potrafili uszanować ich prywatności, dlatego kilka lat temu mocno ograniczono możliwość odwiedzin w ich wioskach.
Zachęcamy do poznawania ich kultury i tradycji, jednak wybierając się w te rejony pamiętajmy, że jesteśmy tu tylko gośćmi a plemiona rdzenne żyją w tych rejonach od setek lat. Uszanujmy ich spokój i prywatność, i nie traktujmy jak kolejnej atrakcji turystycznej!
Do Santa Marta warto się również wybrać, żeby poznać nieco kolumbijskiej historii. Jest to bowiem najstarsze miasto w całej Kolumbii. W miejscowości znaleźć można chociażby odwołania do bohaterów narodowych takich jak Simon Bolivar – nazywany czasem latynoamerykańskim Napoleonem (panowie zresztą żyli w tych samych czasach i podobno nawet się znali).
Z okolicami Santy Marty związany również był kolumbijski noblista – Gabriel Garcia Marquez. Zresztą odwołania zarówno do autora, jak i jego książek (a przede wszystkim miejscowości Macondo, która jest wręcz bohaterem jego powieści „100 lat samotności) można znaleźć w całej Kolumbii. Marquez jest jednym z najbardziej znanych pisarzy tworzących nowy gatunek literacki – realizm magiczny.
Dzisiejsza Santa Marta to również jeden z popularniejszych wśród Kolumbijczyków kurortów, którzy przyjeżdżają tu w celach turystycznych. I my również postanowiliśmy zobaczyć Morze Karaibskie i skorzystać z odrobiny relaksu (co nie zdarza nam się za często podczas naszych wyjazdów 😅). Przy okazji, warto wspomnieć, że Kolumbia jako jedyny kraj Ameryki Południowej ma dostęp do obu oceanów – Oceanu Spokojnego oraz Oceanu Atlantyckiego. A jeśli jesteście ciekawi innych kolumbijskich ciekawostek, to zebraliśmy je dla Was w tym poście.
Park Tayrona
Tropikalny raj w Kolumbii? No chyba inaczej nie możemy tego nazwać 😅 Park Narodowy Tayrona to iście bajkowe plaże, otoczone tropikalną kolumbijską dżunglą. To miejsce, które pogodzi miłośników aktywnego wypoczynku w naturze z fanami wylegiwania się na plaży.
Położony na północy kraju, przy samym wybrzeżu Morza Karaibskiego, Park Narodowy Tayrona, to naszym zdaniem najpiękniejszy park naturalny w Kolumbii. Dawniej turyści ściągali tu również, aby spotkać wspomniane wcześniej plemiona rdzenne. Później jednak tego zakazano, żeby pozostawić rdzennych mieszkańców w spokoju.
Obecnie do Tayrona wybierzecie się, aby doświadczyć tropikalnej przyrody. A zdecydowanie jest czego doświadczać! Bo Kolumbia zajmuje 2. miejsce na świecie pod kątem bioróżnorodności. A wyprzedza ją tylko znacznie większa Brazylia.
W parku Tayrona można spotkać wiele gatunków roślin i zwierząt. Największa szansa na te mniejsze jak jaszczurki, iguany czy żółwie, ale występują tu również leniwce czy małpy. Niestety przed nami skutecznie się chowały…
Wędrując po Tayrona można doświadczyć prawdziwych tropików. Grubo ponad 30 stopni, a do tego olbrzymia wilgotność, która daje w kość znacznie bardziej niż sama temperatura. To trochę jakby wędrować w saunie, przy czym okulary parują już od samego stania w miejscu 🤣 Trasa po parku może i nie jest wymagająca technicznie, ale temperatura i wilgotność jednak robią swoje. Na szczęście z ratunkiem przychodzą liczne plaże, na których można odpocząć. Popularną opcją jest również spędzenie nocy w parku, śpiąc na hamaku.
Widzicie to oczami wyobraźni? Rajska plaża jak z pocztówki… Karaiby… i nocleg w hamaku, w najpiękniejszym parku naturalnym Kolumbii…a skoro już mowa o pocztówkach…
Nasze największe zaskoczenie w Kolumbii…
Przed chwilą pisaliśmy o bajecznych kolumbijskich plażach wyjętych prosto z pocztówek. I polecamy zrobić sobie takie iście „pocztówkowe” zdjęcia, ponieważ w rzeczywistości na kartkach pocztowych takich widoczków nie dostaniecie. A w zasadzie… to pocztówek prawie na pewno nie kupicie w Kolumbii!
My akurat bardzo lubimy z każdej naszej wyprawy przywozić i wysyłać kartki do rodziny i znajomych. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że w Kolumbii nie tylko nie można dostać pocztówek, ale w ogóle Kolumbia jest jednym z nielicznych krajów, w których nie istnieje tradycyjna poczta! Istnieją co prawda różne firmy kurierskie oraz przedsiębiorstwa odpowiedzialne za dostarczanie państwowej korespondencji, jednak brak jest tradycyjnej, powszechnie dostępnej poczty, z której moglibyśmy skorzystać, aby wysłać do znajomych czy rodziny pozdrowienia z Kolumbii. Ale nie ma tego złego… bo w zamian, przywieźliśmy im wiele zdjęć i kolumbijskich opowieści.
Wyprawa do zaginionego miasta
Zaginione Miasto pośrodku kolumbijskiej dżungli? 650 lat starsze niż słynne Machu Picchu w Peru? Idziemy!
No i poszliśmy 😅 Co oznaczało 4 dni marszu i 3 noclegi w dżungli porastającej góry Sierra Nevada de Santa Marta, na północy Kolumbii. Naszym celem było Ciudad Perdida – zaginione, starożytne indiańskie miasto, o którego istnieniu nikt nie wiedział aż do lat ’70 ubiegłego stulecia. Po tym, gdy zostało porzucone przez ludy rdzenne, przez wieki pozostawało w ukryciu. A z czasem w pełni pochłonęła je otaczająca dżungla.
Trekking do zaginionego miasta to zdecydowanie jedno z naszych ulubionych doświadczeń z Kolumbii. Długo moglibyśmy o nim opowiadać… dlatego najlepiej zajrzyjcie na naszego osobnego blogposta o tej wyprawie!
Jedzenie
„Są tu jacyś weganie? Jak tak, to współczuję!” – 😅 tak przywitała nas młoda Kolumbijka, która oprowadzała nas po Bogocie, stolicy Kolumbii. Dotarliśmy do niej po „zdobyciu” Zaginionego Miasta 😅 I trzeba przyznać, że wiele to mówi o kolumbijskiej kuchni. Choć opcje wege można znaleźć, to trzeba podkreślić, że typowe dania w Kolumbii są mocno mięsne, i mocno smażone.
Jednym z najbardziej charakterystycznych dań jest tu Bandeja Paisa – wywodząca się z regionu Antioquia (którego stolicą jest Medellin). Bandeja Paisa to potrawa składającą się ze smażonej fasoli, smażonego jajka, smażonego chorizo, smażonego banana, smażonej kaszanki i chicharrón – czyli smażonych skórek wieprzowych. I dla niepoznaki – kawałek avocado – żeby było zdrowo 🤣
Bardzo popularną przekąska są natomiast tak zwane empanadas. Znane z resztą w wielu krajach Ameryki Południowej. W Kolumbii jednak występowały głównie z dwóch wersjach: z mięsem lub z… kurczakiem. Takie tu właśnie mają warzywa…
Wybierając się do Salento (o którym wspominaliśmy w poprzednim poście) słyszeliśmy, że słynie ono z pstrąga. Brzmi jak coś zdrowszego? Taką mieliśmy nadzieję, niestety płonną… bo tradycyjny pstrąg jest tu podawany w brytfannie, głęboko zapiekany w serze . Nieco lżejsza kuchnię znajdziecie natomiast na kolumbijskich Karaibach. Ryby, owoce morza, ceviche… wszystko świeże i skomponowane z avocado lub warzywami – mniam!
Na koniec tematów jedzeniowych, nasza największa jedzeniowa polecajka – kolumbijskiej zupy! Jeszcze zanim wybraliśmy się do Kolumbii słyszeliśmy, że jeśli w menu restauracji jest zupa, to koniecznie trzeba jej spróbować. Potwierdzamy! Kolumbijskie zupy są przepyszne. I najczęściej stanową cały posiłek – z dużą wkładką (np. całą kolbą kukurydzy lub kurczakiem) i obowiązkowo z sałatką, avocado oraz arepami, tj. placuszkami z mąki kukurydzianej.
Owoce
Kolumbia to prawdziwy owocowy raj! Tak jak Piotrkowi przypadła do gustu kolumbijska kawka, tak dla mnie to owoce były zdecydowanym numerem jeden. Sprzedawane praktycznie na każdym rogu, w całości lub pokrojone na kawałki, np. w kubeczkach lub woreczkach. Bardzo popularne również w postaci soków i koktajli – zazwyczaj na bazie wody lub mleka.
Wiele z nich widzieliśmy po raz pierwszy, jak chociażby granadillę, którą później nałogowo zajadaliśmy się również w Peru. Granadilla jest nieco podobna do marakui. Jej pomarańczowa skórka skrywa słodki miąsz oraz wyjątkowo kwaśne pestki. Super połączenie słodko kwaśnego smaku – trochę jak kwaśne żelki 🤣
Jedliśmy też arbol de tomate – czyli owoc drzewa… pomidorowego, który wyglądem faktycznie przypominał niewielkie pomidorki. Było też lulo – bardzo kwaśne, ale doskonałe w połączeniu ze słodkim skondensowanym mlekiem – czyli tak zwanej „lulady”.
Widywaliśmy również owoce dobrze nam znane, jak pomarańcze, mango czy ananasy. Ale ich ilość i dostępność (również pod kątem ceny) ciężko porównywać z tym, co znamy z Polski. O ile tradycyjna ciężkostrawna kolumbijska kuchnia (o której wspominaliśmy ostatnio) trochę może przytłoczyć, to owoce z pewnością przyjdą wam na ratunek!
Graffiti w kolumbijskiej stolicy
Nasze największe skojarzenie z Kolumbią? Graffiti – widoczne prawie na każdym kroku! Najbardziej słynie z niego stolica. To, co zobaczyliśmy w Bogocie, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania – graffiti w Kolumbii to nie jakieś pomazane ściany, czy wulgarne hasła na murach (takie były nasze skojarzenia, bo w Polsce najczęściej z tym się spotykaliśmy). To są prawdziwe dzieła sztuki! Tworzone zarówno przez Kolumbijczyków, jak i artystów z całego świata 🌎
Jak to się dzieje, że władze nie mają nic przeciwko sztuce ulicznej? No właśnie nie do końca nie mają – o muralach w Kolumbii mówi się, że są dozwolone, ale nie są w 100% legalne 😅 Po Bogocie krąży anegdotka o tym, jak jeden z prezydentów stolicy swego czasu bardzo lubił się chwalić w mediach społecznościowych tym, że „oczyszcza miasto z graffitti”. Na jego profilu pojawiały się posty informujące o zamalowywaniu murali na budynkach. W komentarzach pod takimi postami społeczność graficiarzy bardzo szybko potrafiła się skrzyknąć i ustalić co nowego w tym miejscu powstanie. Jednocześnie „dziękowała” prezydentowi za przygotowanie im „płótna” pod nowe arcydzieło 😅
Żeby zobaczyć grafitti, najlepiej wybrać się na oprowadzanie tematyczne po Bogocie (a także Medellin, ale tam niestety nie udało nam się tego zrealizować). Murale, które widzieliśmy, bardzo często były dziełami abstrakcyjnymi, pokazywały piękną przyrodę kolumbijską. Nierzadko poruszają ważne tematy społeczne i polityczne – są takim przykładem politycznego buntu Kolumbijczyków na otaczającą ich rzeczywistość.
Desaparecidos, czyli trudne tematy w sztuce ulicznej
Wyszli z domu i nigdy nie wrócili. Porwani? Zabici? Tego nie wie nikt. Desaparecidos – bo o nich mowa, to jeden z często przewijających się motywów kolumbijskiej sztuki ulicznej. Są to osoby w dosłownym tłumaczeniu „zniknięte”, które wyszły kiedyś z domu do pracy, czy szkoły i nigdy do niego nie wróciły. Ich rodziny wciąż ich szukają i próbują dowiedzieć się, co się stało z ich bliskimi. Jest to pojęcie, które pojawia się niestety w wielu krajach Ameryki Łacińskiej. W przypadku Kolumbii dotyczy ono głównie ofiar wojny domowej.
Wojny, która trwała dziesięciolecia (od lat 60-tych do mniej więcej 2016 roku) i w którą było zaangażowanych wiele różnych stron. Niestety, w jej trakcie ucierpieli przede wszystkim cywile, którzy byli porywani, bądź ginęli od przypadkowych wybuchów bomb na ulicach. Szacuje się, że do dzisiaj jest wciąż około 80.000 desaparecidos – jest to jeden z większych problemów, z jakimi mierzy się współczesna Kolumbia. Rodziny cały czas szukają swoich bliskich, powstają różne akcje społeczne, które wspierają i pomagają w poszukiwaniach.
Tak jak Kolumbia często kojarzy się głównie z narkotykami, tak w naszych oczach większym problemem, z którym się zmaga, jest właśnie pokłosie wojny domowej. Wiele osób, które przez lata przyzwyczajone były głównie do walki, albo partyzanckiego życia (jak chociażby członkowie lewicowej bojówki FARC), muszą się odnaleźć w nowej, powojennej rzeczywistości, co nierzadko jest dużym wyzwaniem.
Kolumbijskie Eldorado
Złoto, złoto, wszędzie złoto! Kilkadziesiąt kilometrów na północ od Bogoty znajduje się legendarna złota kraina – El Dorado. No a przynajmniej tak myśleli hiszpańscy konkwistadorzy, którzy przybyli w te rejony poszukując mitycznego miejsca obfitującego w złoto. Legenda miała swoje korzenie w odbywających się nad brzegami jeziora Guatavita obyczajami Indian Czibcza, w których składano lagunie ofiarę ze złota, szmaragdów i modlitw.
A w samej Bogocie warto wpaść do muzeum złota. Choć my akurat nie gustujemy za bardzo w muzeach, to to ze złotem zrobiło na nas spore wrażenie. Zobaczycie tu eksponaty prekolumbijskiego rzemiosła i sztuki złotniczej (całkiem imponujące) oraz poznacie liczne historie i legendy z nimi związane.
Oprócz złota i grafitti niestety niewiele udało nam się zobaczyć w Bogocie, a pytanie „co by tu jeszcze zobaczyć” zamieniło się w w pytanie…
…czy my się stąd wydostaniemy?! 😱
Bo niewiele brakowało, a nie wrócilibyśmy z Kolumbii! Ale zacznijmy od początku…
Na koniec naszej 3-tygodniowej podróży przyjechaliśmy do Bogoty. Słyszeliśmy, że stolica Kolumbii to jedno z największych i najbardziej zatłoczonych miast w Ameryce Południowej. Spodziewaliśmy się w związku z tym tłumów i korków na ulicach. To, co zastaliśmy po przyjeździe, miało się jednak nijak do naszych wyobrażeń… Żadnej żywej duszy, puste ulice, zero samochodów… i nie był to jeszcze COVID ani kwarantanna narodowa🫣
Okazało się, że do Bogoty trafiliśmy w bardzo specyficznym momencie – w przeddzień rozpoczęcia strajku narodowego. Był on częścią większej fali protestów społecznych, które miały miejsce w Ameryce Łacińskiej w 2019 roku. Mieszkańcy Kolumbii protestowali przeciwko kontrowersyjnemu pakietowi ustaw, który chociażby znosił płacę minimalną dla niektórych grup zawodowych.
Spacerując po Bogocie tego dnia, czuliśmy swego rodzaju ciszę przed burzą. Widzieliśmy jak miasto przygotowuje się do popołudniowych przemarszy – grupki policji gromadziły się w różnych miejscach, sklepy były dosłownie pozabijane deskami. I tak, jak ulice do wczesnego popołudnia były całkowicie puste i spokojne, tak później zapełniły się tłumami protestujących. Zmierzali oni do najważniejszej politycznie dzielnicy, w której znajdował się nasz hostel 🫣
Pakując nasze plecaki i przygotowując się do powrotu do Europy, słyszeliśmy jak za oknami na ulicach gromadzą się tłumy, ludzie krzyczą, coś tam wybucha… W związku z tym nie byliśmy w stanie zamówić taksówki na lotnisko – nikt nie chciał po nas przyjechać, bo było to dość niebezpieczne! Na szczęście, ekipie pracującej w hostelu udało się znaleźć znajomego, który ostatecznie dowiózł nas szczęśliwie na lotnisko. Ostatecznie dotarliśmy tam z dość dużym zapasem czasowym i udało się nam zdążyć na samolot do domu 😮💨
To jak to jest z tym bezpieczeństwem w Kolumbii?
Często na naszych prelekcjach pojawia się to pytanie – bezpieczeństwo to bardzo ważny temat, który należy przemyśleć przed każdą podróżą. Wyjeżdżając do Kolumbii straszono nią nas niejednokrotnie, przez co sami miewaliśmy czasem wątpliwości😅 Jednak zdecydowanie nie żałujemy! Spędziliśmy w Kolumbii niezapomniane 3 tygodnie i jest to nasza podróż nr 1 pod wieloma względami.
Zdarzyło się kilka stresujących sytuacji, które jednak zazwyczaj wynikały ze względów bezpieczeństwa. Chociażby w trakcie podróży taksówką kierowca zażądał od nas paszportów… jednak ponieważ przekraczaliśmy granice regionów, prawo wymagało zgłoszenia takiego przejazdu z turystami na komisariacie.
Z pewnością protesty w Bogocie pokrzyżowały nam plany, ale choć wyglądały groźnie, nie jesteśmy pewni, czy były bardziej niebezpieczne niż marsze niepodległości w Polsce 🤷♂️
Najbardziej niebezpieczny w Kolumbii wydał nam się…ruch uliczny! Widzieliśmy sytuacje, w których o mały włos nie doszło do wypadku. Ruch jest duży, a Kolumbijczycy nie należą naszym zdaniem do najlepszych kierowców.
Oczywiście, jak w każdej podróży, trzeba na siebie uważać – słyszeliśmy o napadach na turystów, zwłaszcza w dużych miastach. Na pewno nie należy obnosić się z najnowszym modelem telefonu, czy drogim aparatem. Warto poczytać też o tym, gdzie się lepiej nie „szwędać”. Na miejscu przestrzegano nas przed poruszaniem się po centrach dużych miast po zmroku – sami Kolumbijczycy unikają tych miejsc wieczorami.
W podróż po Kolumbii można wyruszyć samemu (spotykaliśmy w hostelach samotnie podróżujących), czy w parze. Jeżeli chodzi o podróżowanie z dziećmi – nie mamy doświadczenia 😅 Natomiast chyba bardziej zalecalibyśmy miejsca typowo turystyczne i unikalibyśmy dużych miast.
Kolumbia to Ameryka Łac. w pigułce – doświadczycie tam tropikalnej przyrody, kultury rdzennych mieszkańców, ośnieżonych 5-cio tysięczników, czy karaibskich plaż. Przede wszystkim jednak, uważamy, że podróżując z głową wrócicie z Kolumbii z workiem wspaniałych wspomnień i doświadczeń!
Nasz pobyt w Kolumbii to były 3 wspaniałe tygodnie – i liczymy na to, że uda nam się tu jeszcze wrócić, bo jest jeszcze wiele miejsc, które bardzo chcielibyśmy zobaczyć (np. Norte de Santander, gdzie można spróbować swoich sił w wielu rodzajach sportów ekstramalnych lub Cano Cristales – rzekę w kolorach tęczy). Jeśli tam będziecie, koniecznie dajcie nam znać! Najłatwiej złapać nas przez nasze konto na IG.