Cuzco to miasto położone w peruwiańskich Andach w południowej części Peru. Dużo o nim słyszeliśmy i wiedzieliśmy, że jest to punkt obowiązkowy naszego wyjazdu. I to nawet nie ze względu na słynne Machu Picchu – miejsce, które chyba najbardziej może się z Cuzco kojarzyć. Tak naprawdę, to niedużo brakowało, a byśmy się tam w ogóle nie wybrali (a dlaczego, możecie doczytać w dalszej części artykułu 😄)! Nas najbardziej zaintrygowały jego okolice, czyli Święta Dolina Inków – rozciągająca się wzdłuż rzeki Urubamba i skrywająca inkaskie tajemnice…Na ich odkrywanie postanaliśmy przeznaczyć nieco więcej czasu niż w innych miejscach – łącznie spędziliśmy w tych okolicach 5 dni.
Przyjazd do Cuzco
Do Cuzco przyjechaliśmy nocnym autobusem z Puerto Maldonado leżącego w Amazonii. Nocne autobusy to świetne rozwiązanie, jeśli chodzi o podróżowanie po Peru – odległości są dość duże, przemieszczanie się często nie jest zbyt szybkie, bo w wielu rejonach trzeba pokonać wysokie góry i kręte drogi. Dlatego najlepszą opcją, patrząc na stosunek ceny i czasu spędzonego w trasie, są właśnie autobusy nocne. Wsiadasz wieczorem do autobusu w jednym, a po kilkunastu godzinach jazdy budzisz się w drugim miejscu. Dodatkowo, można się nawet całkiem dobrze wyspać, bo jest sporo firm, które oferują autobusy z szerokimi, rozkładanymi siedzeniami, nawet do 180°! My najczęściej korzystaliśmy z firmy Cruz del Sur. Nigdy co prawda nie zdążyliśmy zamówić biletów na tyle wcześnie, żeby mieć siedzenia rozkładane całkiem na płasko, ale 160° też nieźle daje radę 😉
Choroba wysokościowa
Jednego jednak nie przemyśleliśmy… Przemieszczając się z amazońskiego Puerto Maldonado, leżącego nie dużo wyżej niż 0 m n.p.m., w przeciągu kilkunastu godzin znaleźliśmy się w Cuzco, powyżej 3400 m n.p.m.! Dodatkowo, w międzyczasie przejeżdżaliśmy przez punkty przekraczające 4000 m n.p.m.. A w rejonach, w których choroba wysokościowa jest możliwa, zaleca się zwiększać wysokość nie więcej niż o 300 m na dzień! Tak więc zachorowanie było bardziej niż prawdopodobne 😅
Już w autobusie, dojeżdżając powoli do Cuzco, zaczęłam się czuć niezbyt dobrze. Początkowo myślałam, że odzywa się choroba lokomocyjna i po wyjściu z autobusu będzie mi lepiej. Niestety, moje nadzieje szybko zostały zweryfikowane 😉 Z dworca autobusowego do centralnej części Cuzco przy Plaza de Armas dojechaliśmy taksówką. Wystarczyło kilka kroków z plecakami przez plac, żeby poczuć, że zdecydowanie brakuje nam sił w trakcie chodzenia… a oddychanie jest jakieś trochę trudniejsze. Mieliśmy do przejścia jakieś pół kilometra, nieco pod górkę, a zajęło nam to grubo ponad godzinę… Co kilkanaście kroków trzeba było sobie robić przerwę. Nieduże wzniesienie wydawało mi się wtedy co najmniej zdobywaniem Everestu! Wybierając nasz hostel (który swoją drogą bardzo polecamy!), dziwiliśmy się, że ludzie w komentarzach tak często ubolewają nad tym, że idąc do niego trzeba się nieco wspiąć. Wtedy już zrozumieliśmy dlaczego!
Będąc w Peru, możecie się często spotkać z innym określeniem choroby wysokościowej – „soroche”, pochodzącym z rdzennego języka keczua (oryg. quechua – dokładnie tak, jak jedna z marek sklepu Decathlon, przypadek? 😉). Można również zaopatrzyć się w peruwiańskiej aptece w tabletki o podobnej nazwie. Pomogły nam one zniwelować objawy choroby wysokościowej. Dodatkowo, nauczeni doświadczeniem, braliśmy je, gdy wiedzieliśmy, że będziemy przejeżdżać przez większe wysokości – czyli podejrzewając, że będziemy narażeni na skutki soroche.
Cusco – stolica Imperium Inków
W hostelu przywitała nas bardzo sympatyczna dziewczyna z Wenezueli. Jak tylko nas zobaczyła (a przede wszystkim mnie), to od razu szybko przygotowała nam pokój i poczęstowała liśćmi koki, które mogliśmy zaparzyć i wypić jako herbatkę. Niestety, i tak ten pierwszy dzień mieliśmy z głowy – nie było nas stać na wiele więcej, niż na leżenie i odpoczynek (ale nie ma tego złego – nadrobiłam wtedy audiobooka, którego kupiłam na wyjazd). Dopiero wieczorem udało się nam wybrać na krótki spacer, aby podziwiać panoramę Cuzco wieczorową porą. A towarzyszył nam… przypadkowo spotkany piesek, któremu bardzo odpowiadało nasze towarzystwo. W ten sposób nawiązaliśmy pierwszą peruwiańską przyjaźń 😊
Następnego dnia obudziliśmy się jak nowo narodzeni! Bóle głowy i inne dolegliwości ustały. Została jedynie dość szybko pojawiająca się zadyszka, za każdym razem, gdy tylko zaczynaliśmy iść nieco bardziej pod górę… Ta dolegliwość minęła dopiero na koniec naszego pobytu.
Tego dnia mieliśmy zaplanowany popołudniowy Free Walking Tour po Cuzco. Dzień postanowiliśmy rozpocząć od dobrej kawy (a kawa peruwiańska jest niczego sobie). Trafiliśmy do bardzo ciekawej kawiarni Florencia y Fortunata, gdzie pracują głównie kobiety, a ziarna kawy są kupowane wyłącznie od producentek kawy. W ten sposób założycielka kawiarni walczy o widoczność kobiet w branży kawowej.
A spacerując po miejscowości naszą uwagę zwróciła duża liczba flag w kolorach tęczy… Początkowo mieliśmy dość oczywiste skojarzenia, jednak okazało się, że jest to flaga.. Cusco! A wiąże się z nią dość ciekawa historia, którą możecie przeczytać tutaj.
Z czasów inkaskich zachowały się liczne symbole
Drugim punktem tego dnia było muzeum Inków. Zazwyczaj nie przepadamy za muzeami i bardzo rzadko do nich chodzimy. Uznaliśmy jednak, że ta historia jest tutaj na tyle ważna, że chcieliśmy się dowiedzieć o niej nieco więcej. Muzeum Inków naszym zdaniem jest warte zobaczenia. Można tam zarówno dowiedzieć się o kulturze inkaskiej, jak i przedinkaskiej. Z tamtych czasów zachowały się różne przedmioty użytku codziennego (bardzo dużo wyrobów z gliny), religijnego i rytualnego, które można w nim oglądać.
„Krótka” historia Inków
Krótka – bo zarówno nie chcę się za bardzo rozpisywać na ten temat, jak i okazuje się, że naprawdę ich historia nie trwała zbyt długo. Imperium Inków trwało zaledwie 300-400 lat – od jego założenia w XII wieku, do momentu najazdu hiszpańskich konkwistadorów w pierwszej połowie XVI wieku, dowodzonych przez Francisco Pizarra. Jego największy rozkwit przypadł na XV wiek.
Inkowie są uznawani za jedną z najważniejszych cywilizacji na obu kontynentach amerykańskich. Ich imperium powstało w XII wieku poprzez podbicie i zajęcie innych, mniej rozwiniętych tzw. cywilizacji preinkaskich. Rozciagało się w Ameryce Południowej od terenów dzisiejszego Ekwadoru, przez Peru, częściowo Boliwię, Chile oraz Argentynę.
Cuzco było stolicą imperium. W języku ludów rdzennych, quechua, oznacza ono „pępek świata” – Inkowie uważali je za święte i najważniejsze dla nich miejsce. To właśnie w Cuzco powstała świątynia słońca – świątynia najważniejszego inkaskiego boga. Oprócz tego, jak na pępek świata przystało, to właśnie do Cuzco prowadziła większość dróg. Dróg, które podobnie jak budowle inkaskie, przetrwały po części do naszych czasów – tak dobrze Inkowie znali się na budownictwie.
Inkowie czcili wielu bogów – wierzyli w to, co widzieli i odczuwali poprzez różne zjawiska naturalne. Najważniejszym bogiem był bóg słońca – Inti. Gdy zdarzały się jakieś katastrofy naturalne, jak np. silne trzęsienia ziemi, to wierzyli, że jakiś bóg poczuł się urażony i w ten sposób okazuje swoją złość i dopomina się o uwagę.
Legenda o powstaniu Inków
Jedna z legend o powstaniu Inków mówi o tym, że Inti, widząc jak ludzie słabo sobie radzą na ziemi, zesłał na ziemię swojego syna i córkę. Wyłonili się oni z jeziora Titicaca przy miejscowości Puno. Polecił im założenie miasta tam, gdzie uda im się wbić w ziemię berło, które od niego dostali. Wędrowali oni dość długo nie mogąc znaleźć odpowiedniego miejsca. Aż w końcu dotarli do terenów dzisiejszego Cuzco, gdzie bez problemu berło weszło w ziemię. Właśnie tam założyli stolicę nowego państwa, a syn boga słońca został jego pierwszym władcą nazywanym Inką (od tego czasu każdy władca przyjmował taki tytuł). Dzieci boga Inti nauczyły ludzi m.in. rolnictwa, rzemiosła.
Inkowie nie znali pisma, jednak mieli inny, bardzo ciekawy sposób na zapisywanie informacji – było to zaplatanie węzłów na sznurkach (tzw. quipu). Podobno zapisywali w ten sposób ważne wydarzenia historyczne i ich daty, spisy ludności, czy podatki. Te informacje potrafili też przekazywać na dość dalekie odległości. A robili to za pomocą… sztafety! Z miejscowości, z której wysyłano wiadomość, startował pierwszy biegacz. Przebiegał on jakieś kilkanaście/kilkadziesiąt kilometrów do punktu, gdzie czekał na niego kolejny posłaniec, który przejmował od niego wiadomość i biegł dalej. I tak aż do ostatecznego celu. W ten sposób w ciągu jednego dnia wiadomość potrafiła podonno przemierzyć ponad 200km! Chyba nawet dzisiejsza poczta nie jest tak szybka 😂
Symbole inkaskie
Inkowie mogli się poszczycić bardzo dużą wiedzą na temat medycyny i astronomii. Wykonywali trepanacje czaszki oraz wyodrębniali gwiazdozbiory. Nadawali im nazwy najważniejszych dla nich zwierząt. Trzy najważniejsze zwierzęta inkaskie to wąż, puma i kondor. Wąż symbolizuje świat umarłych, puma świat żywych, a kondor – świat bogów. Te trzy zwierzęta bardzo często przedstawiane są razem. Dodatkowo, Cusco oryginalnie zbudowane było na planie pumy!
Innym ważnym symbolem jest Pachamama – można ją przetłumaczyć, jako Matka-Ziemia. Jej symbol to spirala, pojawiająca się chociażby w „marketingowym” symbolu promującym Peru.
Potomkowie rdzennych mieszkańców
W trakcie spacerowania po centrum miasta, nierzadkim widokiem były osoby wywodzące się z rdzennej ludności, niejako potomkowie Inków. Można ich było rozpoznać po charakterystycznym ubiorze: starsze panie najczęściej miały kilka warstw spódnic (nie wiem, jak to możliwe, że nie gotowały się w tych strojach – nam było momentami za ciepło nawet w krótkich spodenkach 😅), sweterki z wełny alpaki oraz kapelusze na głowie. Bardzo częstym elementem stroju była chusta, tzw. manta. A służyła ona do noszenia.. w zasadzie wszystkiego – zarówno zakupów, jak i dzieci 😀 Bardzo praktyczne!
Ludność rdzenna żyjąca w pobliżu doliny Cuzco, bardzo często zamieszkuje tereny wysoko w górach oraz posługuje się głównie językiem quechua. Jest to drugi oficjalny język w Peru, zaraz po hiszpańskim. Jest on również nauczany w szkołach.
W Cuzco można też często zobaczyć spacerujące panie, ubrane w bardzo barwne tradycyjne stroje, które chętnie pozują do zdjęć (oczywiście za niewielką opłatą 😉). A towarzyszą im.. ciągle uśmiechające się alpaki! Lam i alpak w Cusco oraz jego okolicach jest niezwykle dużo. Zwierzęta te bardzo lubią duże wysokości (nawet Cusco jeszcze jest dla nich trochę za nisko – szalone 😉) i jest to dla nich naturalne środowisko występowania. Te dwa gatunki są gatunkami udomowionymi. Jednak można również spotkać ich dziko żyjące odpowiedniki – wikunie (zwierzę narodowe Peru, obecne w herbie – możecie o nim przeczytać tutaj) oraz guanako.
Spacer ulicami Cuzco
Centralna, historyczna część miasta wraz z jego głównym placem, charakteryzuje się bardzo ładną, kolonialną zabudową. Dużo wąskich uliczek, kolorowych balkonów na budynkach. Przechadzając się po mieście, mija się wiele małych sklepików, w których na pierwszy rzut oka od razu rzucają się różne produkty… z koką! Oj tak, jest ona tu baaardzo popularna. Można kupić gotową herbatkę, liście do żucia, ale również cukierki z jej dodatkiem. Nie wiemy do końca w jaki sposób, ale faktycznie działa (może trochę na zasadzie placebo) i pomaga poczuć się lepiej przy chorobie wysokościowej i podczas trekkingów.
Właściwości liści koki
Właściwości koki były znane i używane w już okresie preinkaskim. Miała ona zastosowanie w różnych sytuacjach: medycynie, obrzędach religijnych, składaniu ofiar, była wręczana jako podarunek innym osobom, w tym władcom inkaskim, a nawet używano jej w handlu barterowym! Z wyglądu przypomina dobrze nam znane liście laurowe. Natomiast podczas żucia powodowała u nas drętwienie języka. Co ciekawe, liście koki powinno się żuć razem z często sprzedawanym „w pakiecie” węglem – podobno zwiększa on wchłanialność składników wydobywających się podczas żucia.
Plaza de Armas – Historyczne centrum
W historycznej części Cusco można zobaczyć liczne kościoły. Przy głównym placu stoi katedra oraz kościół jezuitów La Campania, który został zbudowany na fundamentach pałacu władcy Inków. Jednak pomimo, na pierwszy rzut oka, głównie kolonialnej zabudowy, przyglądając się zarówno drogom, jak i budynkom, można odnaleźć tutaj dalej sporo pozostałości zabudowań inkaskich. I warto się rozglądać! W jednej z uliczek Cuzco widzieliśmy bowiem dwunastokątny kamień wbudowany w mur. Niesamowite jest to, że kamienie, z których często były budowane budowle inkaskie, są idealnie do siebie dopasowane. Łączone one były w dodatku bez użycia zaprawy! Do dziś archeolodzy i inżynierowie głowią się, jak to jest możliwe. Nie do końca wiadomo, jak byli oni w stanie tak idealnie obrobić te kamienie (nie posiadając żadnych zaawansowanych narzędzi), przetransportować i wbudować w ścianę.
Bardzo charakterystyczne dla budowli inkaskich jest lekkie pochylenie ścian do środka (na kształt trapezu) – takie projektowanie powodowało, że budynki te były bardzo wytrzymałe i nie groziły im chociażby… trzęsienia ziemi, które w tych rejonach są częstym zjawiskiem.
Świątynia Qoricancha.. czyli klasztor Dominikanów
Jeśli już o trzęsieniach ziemi mowa… chyba najlepszym porównaniem trwałości budowli inkaskich a bardziej współczesnych, jest świątynia boga słońca – Coricancha (z języka keczua Qoricancha: Złoty Dziedziniec).
Gdy Hiszpanie dotarli do Ameryki Południowej, w dużej mierze niszczyli to, co tam zastali – budynki, świątynie. Niestety z tego powodu bardzo dużo informacji o ludach rdzennych Ameryki Południowej przepadło. Jednak niektóre budowle się ostały – głównie dlatego, że Hiszpanie mieli problem je wyburzyć! Tak było chociażby z najważniejszą inkaską świątynią znajdującą się w Cuzco. Była ona tak solidnie zbudowana i postawiona, że konkwistadorzy nie byli jej w stanie rozebrać. W związku z tym, wpadli na inny pomysł – zbudowali na niej nowy religijny budynek, a mianowicie – powstał tu klasztor Dominikanów i kościół św. Dominika. Tym samym, świątynia słońca to kolejny przykład, gdy świątynie czy pałace władców inkaskich były wykorzystywane jako fundamenty pod nowe kolonialne budynki. W XX wieku kościół ucierpiał mocno podczas trzęsienia ziemi, odsłaniając tym samym oryginalną budowlę! Dziś w tym miejscu, oprócz kościoła, znajduje się muzeum, w którym można podziwiać pozostałości Coricanchy – prawie nienaruszone przez setki lat i wiele trzęsień ziemi.
Inne ciekawe miejsca w Cuzco
Jak będziecie w dawnym Inkaskim Imperium, polecamy wybrać się na jeden z tamtejszych targów, np. Mercado Central de San Pedro. Oprócz tego, że można tam poczuć niesamowicie peruwiański klimat, to jeszcze można zakupić tam przeróżne owoce lub napić się świeżo wyciskanego koktajlu – pycha!
Zdecydowanie polecamy również przespacerować się uliczkami dzielnicy San Blas – zajść do leżących przy niej knajpek lub sklepików oraz wybrać się w jej wyżej położoną część, żeby zobaczyć zachód słońca.
A jeśli jesteście fanem alpak (a jeśli nie jesteście, to na pewno nimi zostaniecie po wizycie w Peru 😉), to wybierzcie się w to miejsce. Możecie tam spotkać, nakarmić i przytulić wyszkolone lamy i alpaki, biorące udział w lamoterapiach z dziećmi i dorosłymi (zwierzaki bardzo chętnie rozdają buziaki!).
Co zobaczyć w Świętej Dolinie Inków?
Cuzco to idealne miejsce wypadowe do okolicznej Świętej Doliny Inków. Jest to kilkanaście punktów, które znajdują się w pobliżu Cuzco i które odgrywały ważną rolę w państwie inkaskim. W większości leżą one w dolinie rzeki Urubamba i rozciągają się pomiędzy miejscowościami Pisac oraz Ollaytantambo. Inkowie upodobali sobie to miejsce głównie ze względu na klimat tego regionu – sprzyjał on rozwojowi rolnictwa, głównie uprawie kukurydzy, które grało bardzo ważną rolę w ówczesnych czasach. Ziemia była żyzna, a klimat ciepły i wilgotny. W tych rejonach Inkowie budowali miasta, świątynie, czy pałace.
Jeśli chcecie zobaczyć wszystkie albo większość punktów należących do tzw. Sacred Valley, to warto zarezerwować sobie kilka dni. Dolina Inków jest dość rozległa i przemieszczanie się pomiędzy punktami zajmuje trochę czasu. Tego początkowo nie przewidzieliśmy – pomimo, iż Cuzco to faktycznie dobry punkt wypadowy, to jednak sporo miejsc znajduje się w odległości kilku godzin jazdy lokalnym busem.
Początkowo, planując nasz wyjazd jeszcze będąc w Polsce, rozważaliśmy wynajem samochodu. Umożliwiłoby to nam zobaczenie większej liczby miejsc ze Świętej Doliny w czasie, który na to chcieliśmy przeznaczyć. Jednak cieszymy się, że tego nie zrobiliśmy – ruch uliczny w Peru nie należy do najłatwiejszych i przyzwyczajeni jednak do europejskich standardów, chyba nie potrafilibyśmy się szybko dostosować do panujących tam warunków 😅 Poruszanie się samochodem w tamtejszym chaosie ulicznym, kosztowałoby nas jednak zbyt dużo stresów i nerwów.
Boleto turistico
Warto wspomnieć, że do punktów obowiązują bilety wstępu, przy czym nie da się kupić biletów do pojedynczej atrakcji. Trzeba wykupić tzw. boleto turistico. I tutaj mamy dwie opcje (info z końcówki 2022 roku):
- general tourist ticket – obowiązujący przez 10 dni i uprawniający do wejścia do 16 punktów
- partial tourist ticket: są trzy trasy do wyboru, przy czym zdecydowanie najpopularniejszą jest opcja circuit 3 – uwzględnia wejście do 4 najważniejszych i najbardziej znanych miejsc Świętej Doliny (Ollantaytambo, Pisaq, Chinchero oraz Moray); bilet jest ważny przez 2 dni, więc warto dobrze sobie zaplanować czas.
Myślę, że dla większości opcja druga jest zdecydowanie wystarczająca. My również się na nią zdecydowaliśmy, aczkolwiek mieliśmy tylko jeden dzień na zwiedzanie okolic Cuzco, więc musieliśmy się zdecydować, na czym najbardziej nam zależy. Postanowiliśmy zobaczyć Pisaq oraz, leżące nieopodal miejscowości Urubamba, solne jeziora Salineras de Maras (do nich obowiązuje osobny bilet wstępu – ale jest to bardzo nieduży koszt).
Poruszanie się colectivo
Do Pisaq dojechaliśmy lokalnym autobusem, tzw. colectivo. Są to kilkunastoosobowe busiki, które jeżdżą po wyznaczonej trasie. Zaczynają one swoją podróż najczęściej w większym mieście w ustalonym punkcie, np. z jakiegoś dworca autobusowego (najlepiej pytać miejscowych o to, skąd odchodzi colectivo do miasta, które Was interesuje). My wyruszaliśmy z tego punktu. Busiki rzadko mają konkretne godziny odjazdów – najczęściej wyruszają, gdy się zapełnią. Po drodze zabierają kolejnych pasażerów „na żądanie” (wystarczy machnąć ręką, żeby zatrzymać colectivo) oraz wysadzają również na podobnej zasadzie (tak więc warto „nie przespać” swojego przystanku i upomnieć się w odpowiednim momencie 😅).
Do Pisaq przyjechaliśmy w niedzielę rano – okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo w niedziele odbywa się tam targ na Plaza de Armas (tak, chyba prawie każde miasto w Peru w ten sposób nazywa swój główny plac 😅). Można kupić dużo warzyw, owoców, napić się chichy 😀 Oprócz tego, w samej miejscowości jest też duży Mercado Artesanal. I tak, jak nie przepadamy specjalnie za zakupami i rzadko kupujemy jakieś typowe pamiątki, tak tutaj mogliśmy naprawdę godzinami przechadzać się po takich targach. Rzeczy, które można na nich kupić zrobiły na nas duże wrażenie – spora część wyglądała na faktycznie pochodzącą z Peru (a nie z Chin, jak większość pamiątek zazwyczaj). Oprócz tego, spacer po takim targu raduje oczy mnogością kolorów – przeróżnych wyrobów z wełny alpaki (no, albo umówmy się – udających wełnę alpaki niestety w wielu przypadkach) we wszystkich możliwych wzorach, czy ręcznie robionych na szydełku pluszaków przedstawiających najczęściej lamy lub alpaki. Najciekawszymi z pamiątek wydały się nam natomiast… szachy! Zamiast standardowych białych i czarnych figurek, wcielamy się tam w Inków lub konkwistadorów.
Stanowisko archeologiczne Pisac
Nad samą miejscowością góruje stanowisko archeologiczne – są dość dobrze zachowane budynki i pozostałości zabudowań miasta inkaskiego. Dostać się do niego można pieszo (ale jest to kilka godzin trekkingu w pełnym słońcu) lub taksówką. My wybraliśmy drugą opcję. Warto wynegocjować z kierowcą, żeby poczekał na nas na górze – dobrze zarezerwować sobie minimum 1,5-2 godzin na miejscu zwłaszcza, jeśli zdecydujecie się wynająć lokalnego przewodnika. Może on Wam wiele opowiedzieć zarówno o samym Pisac, ja i ogólnie o życiu Inków i ich współczesnych potomkach. My gorąco to polecamy! Bez przewodnika niczego byśmy się nie dowiedzieli, ponieważ brak jest jakiś tablic informacyjnych na miejscu.
Dawne Pisac, jak wiele innych miejscowości inkaskich, położone jest wysoko w górach – dzięki temu Inkowie chronili się przed powodziami w okresie pory deszczowej. Wrażenie robią liczne tarasy uprawne, na których hodowano głównie kukurydzę, ziemniaki, czy coraz bardziej popularną obecnie także u nas – komosę ryżową (tzw. quinoa).
Salineras de Maras
Z Pisac udaliśmy się colectivo do miejscowości Urubamba (busik można złapać na tej ulicy), skąd wzięliśmy taksówkę, żeby dojechać do Salineras de Maras (podobno można się tam dostać również przy pomocy colectivo, ale trochę czas nas gonił, a jednak podróżowanie tym środkiem transportu potrafi być bardzo nieprzewidywalne 😅).
Urubamba sama w sobie to dość mało ciekawa turystycznie miejscowość, ale udało się nam tam spotkać polski akcent – aptekę Jana Pawła II. Wspinając się taksówką pośród okolicznych gór, można podziwiać miejscowość z oddali. W pewnym momencie, zjechaliśmy z asfaltowej drogi na żwirową ścieżkę i naszym oczom ukazało się bezkresne pustkowie, otoczone przez nierzadko ośnieżone szczyty And. A dojeżdżając do punktu widokowego, zobaczyliśmy kolejny widok zapierający dech w piersiach – setki białych tarasów!
Salineras de Maras to nic innego jak tarasy solne – wybudowane jeszcze za czasów Inków. Przez góry otaczające to miejsce przepływa słona rzeka – dzięki zbudowanemu systemowi, rozlewa się ona po tarasach tworząc małe baseny z wodą. W ciągu dnia, gdy słońce mocno świeci (przede wszystkim w porze suchej), woda wyparowuje pozostawiając na tarasach sól, która zbierana jest po dziś dzień. Podobno jeszcze kilka lat temu można się było przechadzać między tarasami. Dziś nie jest to jednak możliwe – ze względu na to, że turyści zaśmiecali te tarasy podczas swoich przechadzek, odgrodzono je i można je podziwiać jedynie z oddali. Ale i tak zrobiły one na nas niesamowite wrażenie!
Kulminacyjny punkt programu, czyli… Machu Picchu
Na koniec naszego pobytu w pobliżu Cuzco, mieliśmy zaplanowaną dwudniową wyprawę do chyba najbardziej znanego i kojarzonego z Peru miejsca – do Machu Picchu. Sposobów dostania się jest kilka. Najpopularniejsze to:
- kilkudniowy trekking tzw. Salkantay Trek
- opcja dwudniowa: trekking ze stacji Hidroelectrica do miejscowości Aguas Calientes (lub Machu Picchu Pueblo) pod Machu Picchu; wejście na szczyt kolejnego dnia oraz powrót pociągiem lub ponownie trekking do Hidroelectrica
- opcja jednodniowa: dojazd do Aguas Calientes tam i z powrotem pociągiem (pociągi są obsługiwane przez dwie firmy: Peru Rail oraz Inca Rail).
My zdecydowaliśmy się na opcję drugą, dwudniową. Wcześnie rano wyruszyliśmy autobusem z Cuzco do stacji kolejowej Hidroelectrica. Stamtąd, wzdłuż torów szliśmy około 10km, żeby dojść do Aguas Calientes, w którym mieliśmy zaplanowany nocleg. Tego dnia towarzyszył nam niesamowity upał (oraz niemiłosiernie gryzące komary i meszki). Oboje marzyliśmy o chociażby kropli deszczu. Trzeba uważać z życzeniami, ponieważ kolejnego dnia wchodziliśmy na samo Machu Picchu w ulewie 😅
Jeśli wybieracie się zobaczyć jeden z cudów świata w sezonie, zwróćcie uwagę, że bilety dobrze kupić z dużym wyprzedzeniem – czasem nawet kilkumiesięcznym, jeśli zależy Wam na konkretnej godzinie wejścia (od czasów pandemii koronawirusa kupuje się wejście na konkretną godzinę)! Raczej nie jest to możliwe z dnia na dzień. Dodatkowo, do wyboru macie kilka tras, m.in.:
- tylko Machu Picchu (czyli same ruiny)
- z wejściem na Huayna Picchu
- z wejśćiem na Machu Picchu Mountain.
Na miejscu warto również rozważyć wynajęcie przewodnika (najlepiej w większej grupie), żeby móc się więcej dowiedzieć. Samo chodzenie niewiele by nam dało, oprócz niesamowitych widoków oczywiście.
Machu Picchu vs inne ukryte w górach miasto inkaskie
Planując nasz wyjazd do Peru długo wahaliśmy się, czy w ogóle wybierać się zobaczyć jeden z cudów świata. Obawialiśmy się, że to miejsce jest mocno przereklamowane, a zwiedzać będziemy pośród tłumów turystów. Mocno rozważaliśmy wyprawę do innego inkaskiego miasta: Choquequirao. Jest ono dużo mniej znane, a sporo większe. Dotarcie tam wiązało się jednak z 4-dniowym trekkingiem i ze względów zdrowotnych musieliśmy ten pomysł odpuścić. W związku z tym, uznaliśmy, że jednak wybieramy się zobaczyć Machu Picchu.. i nie żałujemy! Pomimo kiepskiej, wydawałoby się, pogody oraz sporej liczby turystów, zrobiło ono na nas bardzo duże wrażenie. Miasto ma wyjątkowy klimat, a deszcz, który nam towarzyszył podczas wspinaczki oraz zwiedzania, co jakiś czas ustępował, a mgła się rozstępowała, żeby odsłonić niesamowite widoki.
O samym miescie tak naprawdę nie wiadomo za dużo. Jedno jest pewne – nie było tutaj hiszpańskich konkwistadorów. Nie wiedzieli oni o jego istnieniu, dlatego też zachowało się w tak dobrym i właściwie nienaruszonym stanie! Jednak z jakiegoś powodu, jego mieszkańcy je opuścili – jest kilka hipotez na ten temat. Jedna z nich mówi o tym, że w obawie przed najazdem Hiszpanów, miasto opustoszało. Inna – że wyginęli poprzez choroby przywiezione przez Europejczyków.
Oficjalnie, za odkrywcę Machu Picchu uznaje się amerykańskiego historyka: Hiram Bingham. Tak naprawdę wyruszył on na wyprawę, podczas której chciał odnaleźć inne miasto: Vilcabambę (była drugą stolicą Imperium Inków w okresie, gdy konkwistadorzy przejęli Cusco). Jednakże istnieją pogłoski, że już przed odkryciem Machu Picchu przez Binghama było o nim wiadomo – jednak dopiero on rozpowszechnił tę informację na świecie.
Nasza krótka wizyta w Dolinie Inków
Całą wizytę w rejonie Doliny Inków oraz w Cusco wspominamy bardzo miło, pomimo choroby wysokościowej, która nas dopadła i jednak mocno dała się nam we znaki. Gdyby nie ona, to udałoby się nam więcej zobaczyć – mielibyśmy jeden dzień więcej na zwiedzanie, który musieliśmy przeznaczyć na wydobrzenie i dojście do siebie. A możliwości jest wiele – Ollantaytambo, Chinchero, czy Moray. Są to z pewnością wyjątkowe miejsca warte odwiedzenia (o ile nie doskwiera Wam soroche 😅). Jeśli chcielibyście więcej poczytać o inkaskich ciekawostkach, to zapraszamy do naszego artykułu Peru – ciekawostki z kraju Inków.